Dziś mija 1000 dni od naszej przeprowadzki. Z tej okazji wpis o tym, co zaskoczyło mnie w Londynie lub Wielkiej Brytanii. To druga część zaskoczeń. O lisach, deszczu i pintach pisałam tutaj niedługo po przyjeździe.
Strój odpowiedni do pogody
Myślałam, że jestem już wystarczająco dorosła, żeby umieć dobrać strój do temperatury. Zaskoczenie: NIE. Czy to za sprawą wyższej wilgotności powietrza, czy czort wie czego – moją mantrą jest „znowu się źle ubrałam”. Co udało mi się poprawić, to ubieranie dziecka, bo Ono chyba przywykło i nie pamiętam, kiedy ostatnio zgłaszało zastrzeżenia. Za to ja dzisiaj, w ciągu 1 godziny, zdążyłam zmarznąć i się zgrzać. Mając na sobie to samo ubranie. Pocieszające jest to, że nie jestem sama. Niedawno dyskutowałam z Ono na temat zdjęcia butów w piaskownicy (byłam skłonna się zgodzić, pod warunkiem, że zdejmie też skarpetki – bo nadal wysypuję piach wbity w rajstopki w lecie 2020). Razem z nami na placu zabaw byli również ludzie w puchowych kurtkach, z toddlerem w grubej czapce z klapkami na uszy. Ot, względność.
Zadzwoń, inaczej zginiesz
Polska nauczyła mnie, że dzwonienie dokądś jest najbardziej nieefektywnym sposobem załatwiania wszelkich spraw. Począwszy od informacji PKP, gdzie wiecznie była źle odłożona słuchawka, poprzez totalnie frustrujące próby umówienia wizyty lekarskiej w dowolnej przychodni – na 10 razy, kiedy nikt nie odbierał, trafiał się 1 raz, kiedy bylo zajęte, więc człowiek wiedział, że komuś innemu udało się dodzwonić, aż po niby-kojące słuchanie automatycznej melodii na poczekajkę w Zusie, Usie, Krusie lub jakimkolwiek banku, żeby w końcu dowiedzieć się, że jesteś dalej w kolejce niż jedynak zapisany na listę oczekujących w państwowym żłobku. Wracając do Londynu – musiałam nauczyć się zaakceptować dzwonienie, bo bez tego nie powiadomię szkoły o tym, że Ono jest chore, nie zgłoszę brakującego produktu w zamówieniu z Ikei, nie umówię sobie cytologii ani nawet nie odzyskam pieniędzy za anulowany przez operatora lot. Szczytem perfidii (jednak budzącym podziw dla marketingowego geniuszu) są subskrypcje, które można włączyć online – ale żeby się wypisać, trzeba zadzwonić. Mnogość budek telefonicznych zaczyna być zrozumiała!
Zdjęcie: Nick Fewings | Unsplash
Mityczny five’o’clock
Przyjeżdżając tutaj, miałam mgliste przeświadczenie, że piąta po południu to rzecz tak święta, jak hiszpańska siesta. W rzeczywistości nie znam nikogo, kto codziennie pije formalną popołudniową herbatę (możliwe, że ludzie się z tym kryją), za to place zabaw pustoszeją około 13, kiedy nie sposób znaleźć miejsca siedzącego w żadnej kawiarni. Obowiązkowym posiłkiem dnia jest lunch, wiedzą to już nawet kilkulatki i w okolicy południa stają się nerwowe, dopóki nie dostaną paszy. Może się to wydawać zabawne, ale jeśli masz te dzieci pod opieką i one właśnie zjadły resztkę okruszków z przygotowanych LUNCHboksów, i wołają o jeszcze… robi się niepokojąco. Trochę jak w filmie o Gremlinach.
Czasy kartkowe
Niby wiedziałam, że Brytyjczycy dają sobie kartki. Przeciętny mieszkaniec Wysp rocznie wysyła ich ponad 20! Nie kultywuję tego zwyczaju, więc parę razy popełniłam faux pas, przeoczyłam ten niezbędny element i po prostu dałam komuś sam prezent. Głupio mi do dziś. Postanowiłam nie powtarzać tego błędu i kupić kilka kartek na zapas. Jakie było moje zdziwienie, kiedy nie tylko odkryłam sieć sklepów z samymi kartkami – ale zobaczyłam tam kartki na naprawdę KAŻDĄ okazję.
- Wszystkiego najlepszego z okazji przejścia na emeryturę
- Wszystkiego dobrego na zakończenie szkoły
- Najlepsze życzenia z okazji zaczęcia nowej pracy
- Serdecznie dziękujemy za prezent urodzinowy, który nam dałeś
- Gratulacje z powodu przeprowadzki do nowego domu
- Brawa za wyzdrowienie z poważnej choroby
- Wyrazy współczucia z powodu zwolnienia z pracy
Zdjęcie: Darya Tryfanava | Unsplash
Obowiązek szkolny
Prawo w Wielkiej Brytanii stanowi, że dziecko od 5 urodzin musi chodzić do szkoły. To przepisy z końca XIX wieku, które miały zapobiegać pracy dzieci oraz analfabetyzmowi, a także pomóc w samodzielnym funkcjonowaniu dzieciom z niepełnosprawnością (niewidomym lub głuchym). Obecnie można kręcić nosem, ale takie są tu zasady i pozostaje się dostosować. Jeśli nie, płaci się kary, i to wysokie, na poziomie nawet kilkudziesięciu funtów od rodzica za dzień. Co było moim zaskoczeniem, to fakt, że regularne spóźnienia są traktowane podobnie. Wszyscy pamiętamy z polskiej szkoły „przepraszam za spóźnienie”, wstydliwe przemykanie do ławki przed całą klasą albo strach, bo spóźnialskich za karę wyrywają do odpowiedzi i maglują przy tablicy. W szkole Ono czegoś takiego nie ma – odpowiedzialność za punktualne dostarczenie dziecka do szkoły spoczywa na rodzicu. I słusznie.
Co te chipsy
Nie dziwią mnie już chipsy o smaku grillowanego steka, koktajlu z krewetek, piklowanej cebulki czy chlebków naan z czosnkiem. Octowe też są ok. Nawet lubię czasem (czyli raz na kwartał) sięgnąć po cheddarowo-cebulowe Kettle. Ale dlaczego, na wszystkich bogów fastfudu, nie ma w tym kraju normalnych chipsów paprykowych?! Bo takie w czerwonej torebce są, a jakże. Solone. Giń, człowieku, który to wymyśliłeś i rozczarowałeś moje targane pms-em podniebienie. Giń w męczarniach.
Co te kawiarnie
Co tu dużo mówić, mieszkanie w Krakowie mnie rozpieściło. Kawiarnie otwarte są tam do poźnej nocy i spokojnie można umówić się z koleżankami na wieczorne pogaduszki. Zazwyczaj spotkanie nosi nazwę „kawy” lub „piwa”, bez względu na to, co się rzeczywiście pije (w moim przypadku – herbatę, ale umawiać się na herbatę będę dopiero za jakieś dwie dekady). Ku mojemu zaskoczeniu, niemal wszystkie kawiarnie w mojej londyńskiej okolicy działają najwyżej do 17:00. Niektóre zamykają się nawet wcześniej. Jeśli chciałabym wieczorem gdzieś sama posiedzieć, do wyboru mam pub albo którąś z burgerowych sieciówek. Albo wycieczkę do centralnej części miasta, które chyba nigdy nie zasypia.
ZDJĘCIE: Ryan Stefan | Unsplash
Zbiór małych miasteczek
Mimo dumnego miana największego miasta Europy, Londyn bywa uroczo małomiasteczkowy. Mieszkamy w Highgate, razem z nami 10 tysięcy innych ludzi, ale ciągle spotykam te same osoby. Z moim fryzjerem mijam się przed bramą szkoły, w piekarni często wpadam na grupę mam z niemowlakami, w parku codziennie rano mówię „dzień dobry” temu samemu panu z gazetą. Przypomina to trochę krakowski Rynek, gdzie zawsze przechodził ktoś znajomy mi chociaż z widzenia. I było zaskoczeniem w miejscu, które nie ma rynku ani nawet jednego formalnego centrum.
Parę razy już pisałam, że przeprowadzka była dla mnie jak zostawienie jednego chłopaka dla innego. Przeszliśmy sobie z Londynem fazę zakochania i wzajemnej fascynacji. Teraz akceptujemy swoje słabości, przymykamy oko na wady. I nadal dobrze się ze sobą bawimy.
Reply