Zostajesz rodzicem i jak gdyby mało rzeczy się zmieniało, otoczenie może zacząć nagle oczekiwać, że w kolejne rocznice narodzin potomka będziesz wydawać przyjęcie. W dodatku to świętowanie ma spełniać jakieś określone normy. I jeszcze sama musisz za to wszystko zapłacić.

Szok kulturowy – zjawisko obejmujące funkcjonowanie
psychiczne, fizyczne i społeczne człowieka, będące rezultatem napotykanych w kulturze przyjmującej trudności, a jego istotą jest doświadczanie negatywnych emocji, które kumulując się, owocują pogorszeniem ogólnego samopoczucia i satysfakcji z życia, i co za tym idzie funkcjonowania człowieka.

za: Halina Grzymała-Moszczyńska, Ewa Kownacka
„Szok kulturowy – zło konieczne?”

 

Obok wszystkich miniszoków, jakich dotąd doświadczyłam – i które opisuję sukcesywnie we wpisach z serii „zaskoczenia londyńskie” – są też szoki nieco większe, jak bycie rodzicem w kraju, w którym nigdy nie było się dzieckiem. Byłam gotowa na różnice względem przyjęć urodzinowych, jakie pamiętam z dzieciństwa. Ale nie niemal na każdym kroku!


Szok pierwszy: lista gości

Znam przedszkolaki, które wykorzystują zaproszenie na urodziny jako narzędzie wywierania wpływu w grupie rówieśniczej. Ono nie ma takiej możliwości, bo w Anglii, szczególnie u młodszych dzieci, przyjęte jest, że zaproszenie na imprezę ląduje na klasowym czacie. I obejmuje także tych, którym dziecko w ciągu roku pod wpływem emocji wykrzyczało, że NA PEWNO nie zostaną zaproszeni. Albo których niekoniecznie dobrze zna, bo klasy liczą tu standardowo 30-35 osób.


Szok drugi: sala

Trudno oczekiwać, że tyle dzieci i czasem dodatkowo część rodziców zmieści się w przeciętnym londyńskim mieszkaniu (mediana to 43m2). Jeśli ktoś zaprasza tak dużą grupę, to oczywiście wynajmuje jakieś pomieszczenie. Dotąd spotkałam się z takimi rzeczami tylko w przypadku wesel, i to wówczas uderza po kieszeni. W Anglii, w zależności od budżetu, urodziny mogą odbyć się np. w salce w pobliskim centrum dziecięcym, kościele czy ratuszu (town hall), bawialni dla dzieci (soft play), jakimś obiekcie sportowym (basen, ośrodek jeździecki, park trampolin, sala gimnastyczna, lodowisko), kawiarni, restauracji albo nawet pubie. Niektóre muzea też mają ofertę urodzinową. Ci najodważniejsi decydują się na urodziny w parku lub w ogrodzie – to taka angielska odmiana rosyjskiej ruletki.

Salę wynajmuje się na konkretne godziny, zwykle jest to 2h samego przyjęcia plus po 30-60 minut przed i po na przygotowanie wszystkiego oraz sprzątanie. Na zaproszeniu podany jest czas rozpoczęcia oraz zakończenia przyjęcia, którego trzeba się trzymać. Zresztą często w kolejce czeka kolejny solenizant, więc trzeba sprawnie zwijać żagle. I obrusy.

Foto: Gaelle Marcel | Unsplash


Szok trzeci: rozrywka

Na imprezach, na których dotąd byłam, królowały atrakcje znane mi z dzieciństwa czy z opowieści koleżanek z Polski. Mam na myśli malowanie buziek, zwierzątka z balonów, bańki mydlane, zmywalne tatuaże, rozwalanie piniaty, zabawa w kulkowni czy na dmuchanym zamku do skakania. Albo te wszystkie standardowe zabawy, jak kalambury, zgadywanki, muzyczne krzesła albo figury, ciuciubabka, poszukiwanie skarbów. Ono uwielbia też stanowiska z arts & crafts – nie omija żadnego i zwykle spędza przy takim stoliku większość czasu, z upodobaniem produkując magnesy, przypinki, wyklejanki, breloczki, bransoletki, maski czy figurki z ciastoliny. Po urodzinach dzieła oczywiście można zabrać ze sobą.

Jednak niektóre dostępne w Anglii oferty rozrywek na przyjęcia urodzinowe porażają rozmachem (i ceną), co naprawdę wywołuje refleksję, czy to jeszcze jest realizowanie potrzeb dzieci, czy może pokazówka i stroszenie piórek dla dorosłych. Szczególnie jeśli mowa o przyjęciu dla dzieci poniżej 3 lat. Mam na myśli np. kucyki w przebraniu jednorożców, objazdowe minizoo, żywe alpaki, panie z mobilnym salonem piękności, lekcje jazdy konnej, szermierki czy golfa, nocowanki ze spersonalizowanymi piżamami i wieczorem w dziecięcym spa… Wszystko połączone ze sobą motywem przewodnim, z tematycznymi dekoracjami. I za ciężkie setki funtów.

W samym Londynie w naszej najbliższej okolicy znalazłam kilkanaście firm oferujących organizację takiego przyjęcia od A do Z. Wystarczy zapłacić, a przywiozą i rozstawią wszystko, podłączą nagłośnienie (chyba się nie spodziewasz, że jeden człowiek bez mikrofonu przekrzyczy 30 pięciolatków?), rozłożą stół z jedzeniem, zabawią dzieci, a potem po sobie posprzątają. Struktura takiej imprezy będzie dość stała, żeby nie powiedzieć: zrytualizowana. Najpierw różne zabawy, później atrakcja lub pokaz, przerwa na przekąski, kolejne zabawy lub druga atrakcja, a na koniec tort, śpiewanie „Happy Birthday”, dmuchanie świeczek, wręczenie party bags i można iść do domu. Jak już dzieci opanują zawroty głowy, bo na każdą z powyższych rzeczy przewidziany był maksymalnie kwadrans, żeby zmieścić się w czasie.

Foto: No Revisions | Unsplash

 

Szok czwarty: prezenty, dużo prezentów

Prezentów na angielskich urodzinach bywa cała masa i to nie tylko dla solenizanta. Oczywiście goście przynoszą upominek, który najlepiej wręczyć rodzicom albo położyć na specjalnym stoliku – otwieranie odbędzie się po imprezie, żeby nie tracić cennego czasu na rozwijanie 30 paczuszek. W dobrym tonie jest dołączyć podpisaną kartkę z życzeniami, żeby było wiadomo, od kogo coś jest. Później możesz dostać mniej lub bardziej spersonalizowane podziękowanie za obecność i za prezent, w stylu „Violet dziękuje za wspaniałe klocki, bawi się nimi bez ustanku! Cieszymy się, że byłeś z nami w tym dniu”.

Prezenty dostają też goście: nagrody albo drobne fanty w niektórych zabawach czy grach (np. w pass the parcel czy po rozbiciu piniaty). No i te niesławne party bags. To aspekt najczęściej wspominany przez znajome mi Polki czy w internecie, który mnie osobiście niespecjalnie szokuje. Raz, że pochodzę z regionu, w którym przyjęte jest dawanie gościom zapakowanego ciasta na odchodne. Dwa, że weselne prezenty dla gości były już dość rozpowszechnione 9 lat temu, kiedy wychodziłam za mąż. Wreszcie trzy: moje dziecko dopiero od niedawna ogarnia altruizm i czerpanie przyjemności z dawania. Pierwsze w życiu cudze przyjęcie urodzinowe w większości przepłakało z żalu, że na własne świętowanie musi czekać jeszcze kilka miesięcy.

Jednak z powodów środowiskowych i zdroworozsądkowych coraz więcej rodziców całkiem rezygnuje z torebek albo (jak ja) decyduje się na samodzielne skomponowanie zestawu, omijając przy tym sklep „Wszystko za funta”, pełen tandetnych zabawek i nie mniej tandetnych słodyczy. Dzieci uwielbiają gniotki, balony, fidgety, bańki czy małe opakowania ciastoliny, a dorośli doceniają nasionka roślin, książeczki, drewniane koraliki do wyrobu biżuterii czy notesiki z papieru z makulatury. Generalnie trafić może tam wszystko, co jest nieduże, niedrogie i… prawdopodobnie niepotrzebne. To też kwestia kosztów: zbyt ambitne wypełnienie 30 torebek może drastycznie zwiększyć budżet na całe przyjęcie.

Foto: Patricia Prudente | Unsplash

 

Szok piąty: jedzenie

Party bags mogą też służyć również do tego, żeby zapakować do nich kawałek tortu. Tak, też miałam taką minę, jak o tym przeczytałam. Na szczęście gospodarze przyjęć, na których Ono było dotąd w swojej (krótkiej) karierze gościa urodzinowego, najwyraźniej nie słyszeli o tym zwyczaju, i normalnie dawali dzieciom zjeść ciasto. Tort urodzinowy może być gotowy, kupiony w markecie lub w cukierni, pokryty masą plastyczną albo przesłodzonym kremem maślanym, często w fantazyjnym kształcie, albo taki zdrowszy, upieczony w domu – wtedy z dużym prawdopodobieństwem dzieci nim wzgardzą, ale dorośli pokiwają z uznaniem głowami.

Poza tym prawdopodobnie pojawią się owoce, ciastka oraz wszelkie słone i słodkie przekąski, które można zjeść rękami, bez pomocy talerza i sztućców. Menu zależne jest od ambicji, chęci i złudzeń rodziców. (Piszę to jako osoba, która rok temu poświęciła kilka godzin na przygotowanie niskocukrowych minideserów, kanapeczek i słonych przekąsek, wszystko w stylu i kształcie pasującym do tematu imprezy, a w tym zamierza po prostu umyć truskawki i przesypać popcorn z opakowania do miski). Widywałam i pokrojone w słupki warzywa z dipami i hummusem, i kolorowe szaszłyki owocowe, i kupione w sklepie marshmallows, herbatniki oraz chrupki ziemniaczane. Podobno bywają nawet Scotch eggs i pigs in blankets… Wierzę, jednak raczej nie ma się co spodziewać stołu i krzesełek, i zwyczajnego zasiadanego posiłku, chyba że impreza odbywa się np. w sieciowej pizzerii i jedną z atrakcji jest przygotowanie własnej pizzy.


Szok ostatni

Zarysowałam wyżej obraz tego, jak może wyglądać typowe, niewyróżniające się przyjęcie dla dzieci w Anglii. Chciałam jednak dodać, że jeszcze na takim nie byłam. I nie zanosi się. Znajome dzieci pochodzą z różnych krajów i nawet jeśli tu się urodziły, to ich rodzice nie zawsze realizują standardowy plan. Myślę, że często nawet nie wiedzą, jak on wygląda, albo świadomie decydują się kultywować swoje własne zwyczaje. Tutejsi rodzice też coraz częściej szukają alternatyw: świętują w kameralnym gronie, dogadują się z rodzicami innego solenizanta na wspólną imprezę, decydują się na bardziej niskobudżetowe atrakcje (warsztaty LEGO prowadzone przez organizację charytatywną albo leśna lekcja w najbliższym parku), albo sami organizują dzieciom rozrywkę.


Jak ja się w tym wszystkim odnajduję? Przede wszystkim biorę pod uwagę potrzeby Ono, które w tym momencie obejmują poczucie bycia takim samym jak rówieśnicy. Ten rocznik dzieci zaczął szkołę w pandemii. Przez prawie 2 lata dzieci poznawały się i spotykały w obwarowaniu najróżniejszymi ograniczeniami. Widać, że obecne 7-latki bardzo pragną „normalności”, rozumianej jako powrót do wcześniej ustalonego rytmu i rytuałów. Więc chociaż z powyższych zwyczajów bez uwag zaadaptowałabym wyłącznie odpakowanie prezentów na spokojnie, po wyjściu gości – to kolejny raz idę o krok dalej i urządzam dziecku urodziny nieco bardziej po angielsku.


Całkiem udaje nam się znaleźć złoty środek między rozbuchanym konsumpcyjnie modelem tutejszym a własnymi przekonaniami. Ostatecznie party bags zrobię, ale nie dla 30, a dla ośmiorga dzieci. I mam spokój na rok. Uff.