Przeszło rok minął od naszej przeprowadzki. Chwilami wydaje mi się, że dopiero co się przeniosłam. Innym razem czuję się tak swojsko, jakbym od zawsze wiodła życie w Londynie. Wady? Zalety? Jestem gotowa na małe podsumowanie.

Wady mieszkania w Londynie

Chcę zacząć od minusów, bo raz: jest ich mniej, a dwa: wtedy plusy będą na końcu i zostawią dobre wrażenie. Wspominałam już, że Londyn jest dla mnie trochę jak nowy chłopak. Jak przedstawiam go rodzinie, to zależy mi, żeby dobrze wypadł, bo jest lekka trema.


Minus 1: mieszkania

Przenosząc się tutaj, miałam romantyczną wizję uroczego szeregowca z kolorowymi drzwiami i oknem w wykuszu, jak z „Notting Hill” albo innej komedii romantycznej. Z tego wszystkiego mamy okno w wykuszu. Nieszczelne i z grzybem w zakamarkach, w których zbiera się wilgoć. Uroczy szeregowiec w Chelsea kosztuje miesięcznie ze dwa razy więcej niż wynajem naszych 2 pokoików w północnym Islington.

Ceny mieszkań w Londynie są szalone. Szalenie wysokie i szalenie nieadekwatne do oferowanego standardu. I to nawet bez przeliczania na złotówki (jeśli ktoś się zdecyduje, to lepiej wcześniej usiąść, bo wtedy kwota robi się 5-cyfrowa). W przeciwieństwie do tego, do czego przyzwyczaił nas Kraków, tutaj opłaty mieszkaniowe mogą pochłonąć stosunkowo sporą część przychodów. My mamy do tego dość blisko do centrum (ok. 30 min. metrem, 10 km od pałacu Buckingham – prawie można powiedzieć, że królowa jest naszą sąsiadką), więc oczywiście wiąże się to z większymi kosztami niż mieszkanie na obrzeżach.


Minus 2: przestrzenie

Moje rodzinne miasto na upartego można przejść pieszo z jednego krańca na drugi. Chwilę to potrwa, ale da się. W 6-krotnie większym Krakowie taki spacer zająłby pewnie cały dzień. Warszawa jest 5 razy większa od Krakowa i tam już z jednego krańca na drugi raczej trzeba jechać zbiorkomem, rezerwując sobie na podróż jakieś 2-3 godziny.

Londyn jest 3 razy większy niż Warszawa. Wsiadając do autobusu, trafiasz do wehikułu czasu, który pożera kolejne minuty jak głodny toddler wafle ryżowe. Czasem wysiadam po godzinie i mam ochotę zapytać jak Alan Parrish w „Jumanji”: który mamy rok?! Londyn jest tak wielki, że jeżdżąc po nim, możesz dostać zmarszczek. I na pewno wystygnie ci kawa.


Minus 3: bezpieczeństwo

Przez 15 lat mieszkania w Krakowie czułam się raczej bezpiecznie. Oczywiście, zdarzały się różne wypadki, jacyś kibole z maczetami, ale nigdy nie miałam wrażenia, że to dzieje się tuż obok. Tutaj w ciągu miesiąca w najbliższej okolicy (ulicę czy dwie od nas) był atak nożownika, jakiś człowiek wpadł pod metro, kilkanaście osób straciło telefony – wyrwane z ręki, kiedy szli chodnikiem. Znajomemu ukradli rower z zamykanej szopki tuż pod domem. Jeden z pobliskich placów zabaw regularnie patroluje policja, bo spotykają się tam handlarze narkotykami. Częstotliwość i zagęszczenie przestępstw jest niestety dużo większa od tego, do czego byliśmy przyzwyczajeni.


Plus 1: zieleń

Wspominałam 3 lata temu o londyńskich parkach. Ogólnie tereny zielone zajmują tu prawie połowę powierzchni miasta (w Krakowie to niespełna 10%). Muszę przyznać, że w tym niesłychanie trudnym dla wszystkich roku, pod tym jednym względem mieliśmy szczęście: mieszkamy w odległości krótkiego spaceru od kilku parków, mamy też blisko do lasu ze starodrzewem i szałasami z patyków. Uwielbiam parki w Londynie całym sercem i każdym pęcherzykiem płucnym.


Plus 2: możliwości

To zdecydowanie nie jest miasto dla ludzi z FOMO. Nawet teraz, w trakcie pandemii, kiedy pozamykane jest mnóstwo miejsc, można znaleźć listy dostępnych aktywności długie jak włosy Roszpunki. Nuda nam nie grozi. Najbliższą okolicę mamy cudownie różnorodną: jest i brutalistyczny blok mieszkalny, i uliczka z edwardiańskimi domami, i georgiańskie szeregowce, i XIX-wieczny cmentarz, i starodrzew, który rośnie w tym samym miejscu chyba od starożytności. Spacerowałam po naszym osiedlu w Krakowie, kiedy urodziłam Ono, i było to zajęcie nieznośnie monotonne: kluczenie wśród wielkiej płyty przetykanej patodeweloperką, a wszystko opasane jakby wstęgą, płotem drucianym. Cichych grusz nie stwierdzono.


Plus 3: czyste powietrze

Od przeprowadzki nie rozpakowaliśmy oczyszczacza powietrza, który w Krakowie działał cały czas. Po prostu nie było takiej potrzeby. Możemy normalnie otworzyć okno i wywietrzyć pokój – bez sprawdzania, o ile dzisiaj przekroczone są normy smogu! Dla mnie to była cudowna zmiana. Zaznaczę, że londyńskie powietrze wcale nie jest jakoś superczyste, jak to w dużym mieście. Ale da się oddychać bez kasłania i ryzyka chorób odsmogowych. Mnie to wystarcza.


Plus 4: inspiracje

Zaobserwowałam, że Londyn dobrze mi robi na styl. Mam na myśli ubieranie się, ale też inne obszary życia, całą tę otoczkę, wszystkie estetyczne wartości, jakim chcę być wierna. Różnorodność bodźców pobudza kreatywność. Zwiększa też tolerancję ludzi na inność. Innymi słowy, możesz się ubrać czy uczesać najbardziej wymyślnie – a i tak raczej nie ściągniesz zszokowanych, zbulwersowanych spojrzeń. Tu jest tyle ludzi, że na pewno ktoś wygląda bardziej spektakularnie czy szykownie od ciebie. Ale też mnóstwo osób niczym się nie wyróżnia, więc bycie trochę więcej niż przeciętnym jest stosunkowo łatwe. Tak czy inaczej, jest pole do eksperymentów, co ochoczo wykorzystuję i jestem naprawdę zadowolona z efektów.


Jeśli trzymać się analogii pobytu jako związku z miastem, to wciąż znajdujemy się z Londynem w fazie zakochania i fascynacji, oby wzajemnej. Pomijając wszystkie okołopandemiczne problemy, powiedziałabym, że nasza relacja rozkwita.

Czy będę tu żyła długo? Czas pokaże. Na razie na pewno szczęśliwie.