Gdyby związek mógł głosować, to nasz może niedługo iść na wybory. Poznaliśmy się w 2001 roku i w zasadzie od tego czasu tworzymy parę.

Zwykła historia

Nikt nie nakręci filmu o tym, jak się poznaliśmy, chyba że byłby to remake „Masz wiadomość” w czasach tzw. usenetu. Netykieta obowiązująca w grupach dyskusyjnych nakazywała, żeby z rozmową off-topic przejść na maile. Internet na impulsy, nikt nie chciał płacić za niepotrzebne ściąganie kilobajtów prywatnych konwersacji czy flirtów. No i tak to się zaczęło. Mail za mailem, potem rozmowy międzymiastowe, wreszcie spotkanie na neutralnym dla nas obojga gruncie, w Krakowie, gdzie po kilku latach zamieszkaliśmy razem. Brzmi sielankowo, prawda?


Dziękuję, nie słodzę

Trend na wystudiowane fotografie każdego momentu życia i hasztagowanie perfekcyjnych momentów w miarę nas omija. I dobrze, bo przez te 7 lat związku, 6 lat narzeczeństwa i 5 lat małżeństwa zaliczyliśmy kilka większych i kilkadziesiąt mniejszych kryzysów. Wielokrotnie się kłóciliśmy, a potem godziliśmy. W końcu życie nie jest przecież komedią romantyczną, a codziennością, z której mroków i zmroków trudno czasem wyłuskać uroki.


Skok w przyszłość

Gdyby 9 października 2001 ktoś mi powiedział: właśnie piszesz maila do swojego przyszłego męża, z którym spędzisz ponad dekadę, pomyślałabym, że kłamie. Nie było fanfar, motylków w brzuchu ani myśli: TO TEN! Wszechświat nie dał mi żadnych sygnałów. I ja w takie sygnały nie wierzę. Widzę wyraźnie, ile te 18 lat wymagało od nas obojga pracy. Ile razy mogliśmy powiedzieć „pieprzę to, nie chce mi się już”. Jak bardzo ważne było to, że nie powiedzieliśmy.


Romantyczna miłość jest łatwa. Nie ma nic trudnego w byciu wyglancowanym księciem na białym koniu bieżącym z naręczem kwiatów do odstawionej księżniczki. Nie ma nic trudnego w wychodzeniu na randkę i delektowaniu się kolacją przy świecach. To można zrobić z każdym. I nie potrzeba do tego miłości.

Akceptowanie tego, że ten drugi jest człowiekiem i tylko człowiekiem, jego schiz, dziwactw i natręctw, trwanie razem w szarej codzienności i wycieraniu fekaliów z tyłków i pleców małych ludzi – to jest trudne.

– Alicja, autorka bloga Mataja

Co by było, gdyby

W zasadzie gdyby nie On i jego specyficzne poczucie humoru, nie założyłabym pierwszego bloga (Ich4Pory) na Onecie. Więc nie byłoby też Napisawszy. Nie zaczęłabym grać na Allseronie, gdzie poznałam Konrada. Nie pracowałabym jako copywriter, więc pewnie dalej rozbijałabym się po tymczasowych pracach, jakośtam związanych z językiem, albo zupełnie nie. Nie byłoby naszego trzyletniego Ono, które właśnie rysuje siedemnastą wersję wielkookich, guzowatych kotów. Nie byłoby przeprowadzki do Londynu, bo przecież to był Jego pomysł. Nie byłoby mnie takiej, jaką się stałam dzięki i przez te lata życia akurat z Nim, bo wpływamy na siebie oboje i kształtujemy się nawzajem.
No, i popłakałam się właśnie.


Piąta rocznica ślubu

Jak ją obchodzić? Nie będę dawać rad, bo to, co nam pasuje, może komuś innemu wydawać się kompletnie nudne. Wstaliśmy dziś tak jak zawsze. Do pierwszej pracowałam. Potem poszłam z Ono do parku i na zakupy. Po powrocie zrobiłam obiad i banoffee. Zjemy wieczorem i pewnie zaśniemy, jak tylko położymy dziecko do spania. A jak nie zaśniemy, to nadrobimy jakieś okołoprzeprowadzkowe sprawy. W weekend pójdziemy do ogrodu różanego w Regent’s Par, gdzie spędzaliśmy pierwszą i trzecią rocznicę (druga była w Trójmieście z 5-miesięcznym Ono, a czwarta wypadła gdzieś w środku tygodnia i chyba w żaden sposób jej nie świętowaliśmy). Na kolację we dwoje nie mamy szans, no i co z tego.


Mówię tak

Dziś mija równe 5 lat od dnia, w którym… nie powiedzieliśmy sobie „tak”, bo nasze (polskojęzyczne) przysięgi małżeńskie nie obejmują takiego słowa. Ale przyrzekliśmy sobie, że uczynimy wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, trwałe i szczęśliwe.


I słowa dotrzymujemy.
Przez większość czasu.


Zobacz też: