Zmieniał się, kiedy ja się zmieniałam. I dopiero od niedawna mogę powiedzieć mu prosto w oczy: podobasz mi się. Zostań.

Styl. Jest myśleniem, jest logiką, jest refleksją, jest dbałością, jest konsekwencją, jest wytrwałością, jest komunikatem, jest ekspresją. (…) Kto go ma, ten o tym wie.

O stylu raz jeszcze

Po Warsztaty stylu Marii Młyńskiej sięgnęłam niejako odruchowo. Od dawna jestem wierną czytelniczką jej bloga Ubieraj Się Klasycznie, a zamieszczonym tam analizom kolorystycznym zawdzięczam moje Stylowe Odkrycie Numer Jeden, czyli uświadomienie sobie faktu, iż nie jestem wcale jesienią, jak myślałam od lat 90, a wiosną. Zatem, kiedy Maria wspomniała, że pracuje nad książką, wiedziałam, że na pewno będę chciała przeczytać to, co napisze. Spodziewałam się kolejnych stylowych odkryć i nie zawiodłam się.


Można wyglądać przeciętnie, tylko po co, skoro można wyglądać super.

Pierwsze wrażenie

Kupiłam ebooka, bo od grudnia jestem człowiekiem szczęśliwie skindlonym, jednak miałam też w rękach egzemplarz drukowany. Książka wydana jest nietypowo, jak na poradnik: twarda okładka, rysunki zamiast zdjęć. Ma apetyczną grubość. Na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie solidnej porcji wiedzy, bez charakterystycznego dla wielu wydawnictw tego typu pitu-pitu. I bez narcystycznych wycieczek autorki, co uważam za wielki plus.


Proszę cię, byś nigdy nie dała sobie wmówić, że jesteś za szczupła, za gruba, za mała, za duża, za płaska, za obfita do tego, żeby mieć styl. Wszystkie doskonale wiemy, że styl nie ma rozmiaru.

Krok po kroku

Treść Warsztatów stylu to zasadniczo opowieść o kolejnych krokach, jakie według Marii mogą być pomocne w odnalezieniu i określeniu ram swojego stylu. Stylu, którego definicja wykracza poza to, w co się ubieramy czy jak wyglądamy. Może to zabrzmi górnolotnie, ale ten poradnik to tak naprawdę instrukcja, która pozwala nam zatrzymać się na moment i zastanowić się, kim jesteśmy, jakie mamy potrzeby i oczekiwania, a przede wszystkim: co z tego wypływa z nas samych, a co narzucane jest przez reklamy, trendy czy przekonania innych na nasz temat. To cenna świadomość, bez której oczywiście można żyć, ale z nią jest prościej.


Po znalezieniu swojego stylu masz umieć założyć roboczy uniform, kostium, szlafrok, czyjeś ubranie, a nawet pozostawać nago i jednocześnie mieć w sobie tyle siły i pewności siebie, by dalej reprezentować te estetyczne wartości, które w sobie dostrzegłaś i którym chcesz być wierna.

Inspiracje i zachęty

Przeczytawszy Warsztaty stylu 1,5 raza (jestem w trakcie drugiego, uważnie wykonując poszczególne kroki – skończyłam listę Mój klimat i zabieram się za klasyki) mogę powiedzieć, że to będzie niejako uwieńczenie tej wędrówki, którą zaczęłam po lekturze Slow fashion Joanny Glogazy i kontynuowałam przy Mniej Marty Sapały, Lekcjach Madame Chic (sic!) i Elementarzu stylu Katarzyny Tusk. Każda z tych książek dała mi coś, co pomogło mi w pracy nad moją szafą, wyglądem… i życiem, a dokładniej tym, jak układa się moja codzienność. Pewne rzeczy, o których pisze Maria, mam już przepracowane. Inne są jeszcze przede mną. Co znalazłam w jej książce, to inspiracja do dalszego działania i przede wszystkim powód, dla którego chcę to robić.


Mieć uniform to praktycznie znaczy mieć listę zakupów. Wystarczy odtąd tylko dobrze szukać. Chodzi o to, że gdyby miała się spalić cała twoja szafa, potrafiłabyś w ciągu godziny zgromadzić kluczowe ubrania i dodatki świadczące o Twoim stylu.

Spokojna głowa

A chcę dlatego, że styl to dla mnie spokój i poczucie pozostawania w harmonii ze sobą. Maria sporo miejsca poświęca kwestii uniformu (czyli stroju „domyślnego”, w którym czujemy się i wyglądamy dobrze, i który nie wymaga od nas żadnego wysiłku w komponowaniu). Dobrze zaplanowany uniform ułatwia życie, bo zamiast po dres czy kompletnie przypadkową konfigurację spodni ze swetrem, możemy sięgnąć po zestaw tak samo stylowy jak inne nasze stroje, te najstaranniej komponowane. Zakupy też są prostsze, kiedy już poznasz swój styl. Na wstępie odrzucasz rzeczy niespełniające założeń, co w dobie fast fashion i nadmiaru wszystkiego pozwala zawęzić wybór do komfortowych kilku możliwości. Od dawna nie zdarza mi się wpaść w szał zakupów czy iść na kompromis w przymierzalni. Mam kontrolę nad moją szafą. I portfelem.


 

Zasadę „wszystko mam” można, a nawet trzeba wprowadzać pomimo tego, że tak naprawdę możemy wszystkiego nie mieć.

Moja własna ramka

To moje Stylowe Odkrycie Numer Dwa: nie każde chciejstwo jest moim masthewem. Podoba mi się szalona liczba rzeczy, jednak nie każda do mnie pasuje, w nie każdej będę dobrze wyglądać i się czuć, wreszcie: nie o każdą warto wzbogacać moją szafę. Ze stylem jest trochę jak z sałatką jarzynową: każdy ma swoją wersję i choć komponujemy ją ze z grubsza tych samych składników, to nie ma przepisu, który pasowałby każdemu. Wyznaczenie sobie ram, w których zamierzam się poruszać, pozwala mi na chłodno podejmować decyzje zakupowe i ograniczyć liczbę wpadek. Życie jest za krótkie, żeby źle wyglądać i źle się czuć.


Jestem za tym, by kobiety akcentowały klepsydrę, jeśli mają na to ochotę, i chowały ją, kiedy im się to podoba. Chciałabym, byśmy wiedziały, jak optycznie korygować sylwetkę, ale też byśmy to robiły, bo tak chcemy, a nie dlatego, że tak wypada czy tak trzeba.

Pożegnaj klepsydrę

Podejście autorki do podziału kobiecych sylwetek jest chyba najbardziej kontrowersyjnym zagadnieniem Warsztatów stylu. W końcu stawia na głowie całą pracę wszystkich medialnych stylistów, z jakimi w życiu się zetknęłam. Jednak trudno się nie zgodzić z tezą, że znacznie lepiej wyglądać będzie osoba konsekwentna i pozostająca w swoim stylu, ale niekoniecznie dążąca do klepsydry – niż taka, której sylwetka optycznie zbliża się do ideału, ale przebrana w strój, w którym czuje się niekomfortowo. Widzę to po sobie. Znacznie więcej komplementów zbieram w spódnicy Beksy, która podkreśla mi biodra i pupę, niż w bluzkach z falbankami albo pagonami, poszerzających moje wąskie ramiona. W tej pierwszej czuję się zgrabna i pociągająca. W tych drugich nie mogę pozbyć się nieprzyjemnego wrażenia, że ktoś mnie wtłoczył w strój zawodnika rugby.


Samoakceptacja daje ci lekkość bytu. Nie bierzesz sobie do serca tego, co mówią o tobie inni, bo jesteś ze sobą pogodzona.

Ubranie mówi za ciebie

Mogłoby się wydawać, że nadmierne skupienie się na swoim wyglądzie i stroju nikomu nie wyjdzie na dobre. Według mnie – i autorki – jest jednak zupełnie odwrotnie. Styl to narzędzie, które każdemu służy do innych celów. Większość z nas używa go do nadania niewerbalnego komunikatu o sobie. (Tu istotne, żeby robić to świadomie i szczerze, bez przebierania się za kogoś, kim nie jesteśmy.) Może jednak służyć również jako swoista autoterapia, pomagająca dojść do stanu samoakceptacji. I nie chodzi tylko o wygląd.


Mieć wpływ na swoje otoczenie – to mieć siłę.

To takie w twoim stylu

Aż chciałoby się zaśpiewać „mam tę moooc!”. Bo styl to nie tylko strój, to całokształt naszych wyborów estetyczno-użytkowych. Sama na przykład lubię boho i jego elementy oczywiście pobrzmiewają w moich strojach, ale też we wnętrzach, które urządzam, w teledyskach i muzyce, którą zapętlam, w zdjęciach, które robię i które lubię, czy w ilustracjach do książek, które kupuję dziecku. Swego czasu nawet mój rower wyglądał „jak tabor cygański”, jak to pieszczotliwie określił On. Wszystko to jakoś wiąże się z tym, jaka jestem, jakie wartości cenię i jak chcę być postrzegana. Nie ma w moim otoczeniu miejsca na plastikowe krzesła Starcka czy Pantone, jakkolwiek piękne by nie były, bo po prostu nie jest to mój styl.


Umacnianie tego, co dla siebie wybrałaś, jest oznaką mistrzostwa w stylu – delektowania się tym trafnym wyborem.

Stylowe otwarcie

Konsekwentne trzymanie się swojego stylu na nic mnie nie zamyka. Wręcz przeciwnie: daje wolność demonstrowania światu swoich upodobań i swojego wnętrza przez zewnętrze. Chyba już dotarłam do punktu, w którym mogę spokojnie usiąść i podziwiać widoki. To fajna podróż i na pewno potrwa jeszcze długo.


Warsztaty stylu okazały się moim przewodnikiem w tej wędrówce.
Może Twoim też będą?


cytaty pochodzą z książki Marii Młyńskiej.
Zdjęcia: Katarzyna Przybyła – VDZIA Fotografie.
Strój: vintage shop Kolorowe Nastroje, Kraków, ul. Długa 48.