Byt określa świadomość i to, w jakim kraju zostaniesz matką, będzie mieć wpływ na Twoje rodzicielstwo. Co wyglądałoby inaczej, gdyby nasza przeprowadzka miała miejsce przed moją ciążą i porodem?

Chodziłabym do położnej

W Wielkiej Brytanii ciążę domyślnie prowadzi położna. Lekarz włącza się dopiero przy problemach zdrowotnych. Podczas spotkania mierzy się ciśnienie i obwód brzucha, zlecane są także badania moczu i krwi. USG zdarza się rzadziej, nie ma też rutynowych badań ginekologicznych.


Mogłabym wybrać, jak urodzę

W Polsce cesarskie cięcie to ok. 40% porodów i w razie braku oczywistych wskazań trzeba je “załatwiać”. Tutaj cesarka „na żądanie” jest możliwa – a i tak rodzi tak tylko 25% matek. Gdybym rodziła naturalnie, nie bałabym się, że nie dostanę znieczulenia ani że natną mnie rutynowo – w Anglii nacięcie ma miejsce podczas 1 na 7 porodów i tylko jeśli jest konieczne, polskie smutne statystyki rutynowej epizjotomii to 3 na 5, a u pierworódek nawet 4 na 5. Tutaj miałabym jednak większe szanse na poród kleszczowy, chociaż podobno brzmi to straszniej niż rzeczywiście się odbywa (stosuje się inne kleszcze). Porody domowe są w Wielkiej Brytanii dwukrotnie częstsze niż w Polsce – brzmi może wspaniale, może przerażająco, ale to kwestia 2% zamiast 1%. I najważniejsze: nie poszłabym na ciążowe L-4.


Miałabym mniej pytań

W Polsce profile czy blogi prowadzone przez lekarki specjalistki, czy też grupy dyskusyjne i fora dla rodziców, stanowią ogromną pomoc w obliczu braku powszechnego dostępu do aktualnej, usystematyzowanej wiedzy. Ale też dzielą rodziców. Na tych „zorientowanych”, „świadomych”, googlających i poszukujących, i na tych, którzy z różnych względów nie mają dostępu do tych informacji.

Tutaj moim pierwszym źródłem wiedzy byłaby zapewne strona NHS, która odpowiada na większość medycznych pytań.  Chcesz wiedzieć, co można jeść w ciąży? Potrzebujesz podpowiedzi, co kupić do wyprawki dla noworodka? Dziecko ma podejrzaną wysypkę? National Health Service będzie twoim przewodnikiem i nawet powie, kiedy powinnaś zgłosić się do lekarza. Ja z pierwszym katarem Ono pobiegłam do pediatry, bo mi się wydawało, że dziecko tak dziwnie oddycha i że lepiej osłuchać niż nie, a dr Google oczywiście przytaknął.


Omijałabym przychodnię

Zdecydowana większość polskich noworodków, jakie znałam, opuszcza szpital z co najmniej jednym skierowaniem do lekarza specjalisty. Profilaktyczne konsultacje z neurologiem, ortopedą, okulistą, laryngologiem, dermatologiem, alergologiem, neurologopedą czy fizjoterapeutą to chyba sposób na wypełnienie młodym matkom czasu. Nie ma bowiem na świecie lepszej rozrywki umilającej połóg i nudną opiekę nad noworodkiem niż bezowocne próby dodzwonienia się do jakiejkolwiek przychodni wykonującej USG naczyniaka. (Mam to za sobą, taka impreza, że nie zapomnę do końca życia).

Świeżo upieczony mieszkaniec Londynu, o ile nie zdradza ewidentnie niepokojących objawów podczas wizyty położnej/pielęgniarki, do lekarza uda się dopiero jak zachoruje. Nawet badanie USG bioderek nie jest wykonywane rutynowo, a jedynie u dzieci z grup ryzyka. Szczepienia, bilanse – to wszystko realizuje się bez udziału lekarzy. Nie ma również podziału na szczepionki płatne i darmowe, wszystkie dzieci dostają to samo.


Wróciłabym do pracy na część etatu

Jak wiecie lub nie, wróciłam do pracy, kiedy Ono miało 6,5 miesiąca. Pozostałe 6 miesięcy urlopu rodzicielskiego wziął On. To była świetna decyzja! Z perspektywy czasu, żałuję tylko tego, że nie miałam możliwości powrotu na część etatu (głównie ze względów finansowych), bo zostawianie półrocznego, karmionego piersią niemowlaka na 8h bez mamy było trudnym doświadczeniem dla całej naszej rodziny.

Urlop macierzyński w Wielkiej Brytanii trwa krócej niż w Polsce i jest kiepsko płatny, chyba że pracodawca oferuje własne warunki (regulowane umową). Po urlopie wiele matek decyduje się wrócić na część etatu, mniej częsty jest powrót na cały etat lub przerwa w pracy zawodowej.


Ono miałoby opiekunkę

Taki był nasz pierwotny plan, jednak nie udało nam się znaleźć nikogo z polecenia, a osoby z przypadku nie wyobrażaliśmy sobie wpuścić do domu. W Londynie funkcjonuje oficjalnie instytucja opiekunki (childminder), która musi skończyć specjalny kurs, dostaje licencję i zajmuje się jednym lub kilkorgiem dzieci do lat 5 (wiek obowiązku szkolnego) u siebie w domu. Istnieją też oczywiście placówki (żłobko-przedszkola). Państwo zapewnia dopłaty do opieki dla dzieci, które skończyły 3 lata. Nie ma L4 na chore dziecko, więc tolerancja placówek wobec lekko chorych maluchów jest dużo wyższa niż u nas. Kategoryczna odmowa jest tylko przy wysokiej gorączce, wysypce czy infekcjach układu pokarmowego.


Miałabym koleżanki z okolicy

Rodzice oczekujący dziecka w podobnym terminie czy tacy, którzy już mają niemowlaki, mogą spotykać się na specjalnie organizowanych zajęciach – bezpłatnych lub płatnych. Jest tego mnóstwo: przygotowania do porodu, masaż dla noworodków, baby joga, sale zabaw, śpiewanie, czytanie bajek, zabawy sensoryczne, gotowanie, grupy wsparcia w karmieniu piersią, warsztaty o śnie, rozszerzaniu diety czy odpieluchowaniu, spotkania z ekspertami… Każda dzielnica ma kilka takich miejsc, dzięki czemu łatwo jest znaleźć znajomych mieszkających w pobliżu. Pamiętam, że 5 lat temu w Krakowie bardzo mi tego brakowało. Miałam w sąsiedztwie tylko jedną koleżankę z dzieckiem w podobnym wieku i kiedy ona nie mogła wyjść, to czułam się bardzo samotna.


Raczej nie karmiłabym piersią

Moje karmienie udało się dzięki wsparciu mamy, teściowej, wiedzy ze szkoły rodzenia oraz Jego pomocy. Tutaj żadnego z tych elementów bym nie miała, chyba że dokształcilibyśmy się we dwoje na własną rękę. Mimo pomocy wyszkolonych specjalistów, grup wsparcia dla karmiących czy bezpłatnej infolinii, jakie dostępne są dla londyńskich mam, mogłabym mieć zupełnie inne doświadczenia. Co prawda w Wielkiej Brytanii ponad 80% matek inicjuje karmienie piersią, jednak po 6 tygodniach karmi już zaledwie 24%. Tylko 1% brytyjskich niemowlaków jest wyłącznie karmione piersią zgodnie z wytycznymi WHO, czyli do końca 6. miesiąca.

Edukacja i wsparcie w zakresie karmienia piersią są tu bezpłatne, finansowane przez państwo lub zapewniane przez wolontariuszy. Unicef oszacował, że większy odsetek niemowląt karmionych piersią oszczędziłby systemowi opieki zdrowotnej nawet 40 milionów funtów rocznie – dzięki mniejszej liczbie przypadków chorób u matek oraz u dzieci. Matki, które karmią lub karmiły piersią, mogą ukończyć specjalny kurs (to zwykle darmowe), żeby wspierać inne kobiety z okolicy w karmieniu oraz łagodnym dla siebie i dziecka odstawianiu.


Ono miałoby więcej atrakcji

W Londynie siedzi się w domu z dzieckiem – tylko jeśli się bardzo chce. (Albo kiedy jest pandemia…). Różnorodność oferty zajęć dla bobasów (kolejny raz children’s centre, ale i biblioteki, bawialnie, dzieciokawiarnie) może zawrócić w głowie, a wiele aktywności przeznaczonych jest nawet dla miesięczniaków. Czytanie bajek, muzykowanie, zabawy sensoryczne, a przede wszystkim swobodna zabawa w dostosowanym otoczeniu dostarczają rozrywki nie tylko maluchom, ale i rodzicom. Zajęcia są bezpłatne lub za symboliczną opłatą (kilka funtów) i nie wymagają wcześniejszych zapisów, więc nie ma problemu, że coś cię ominie, bo akurat wpadła wcześniejsza drzemka albo spektakularny paw opóźnił wyjście z domu.


Kupiłabym inny wózek

Wózek dziecięcy to najdroższy element wyprawki. Pamiętam, że sama długo zastanawiałam się nad tym, jaki kupić. Wybór wózka przypomina trochę zakup samochodu: szukamy czegoś, co pasuje do naszego trybu życia, potrzeb, okoliczności, miejsca zamieszkania. Po Londynie jeżdżą niemal wyłącznie małe, lekkie, zwrotne wózki, które składają się jednym ruchem i bez problemu manewrują po małych przestrzeniach, takich jak autobus czy ciasne sklepowe alejki. Praktycznie nie spotyka się tu typowych dla Polski ciężkich „czołgów” ze sztywną gondolą w kształcie mydelniczki i ogromnymi kołami – mieszkania są tu nieduże, a wózkownie nie istnieją, więc gabaryty mają znaczenie.


Czy nosiłabym w chuście?

Możliwe, gdybym trafiła na informacje na ten temat albo na kogoś, kto by mnie wprowadził. Jeśli nie, to prawdopodobnie, tak jak wielu rodziców tutaj, kupiłabym sztywne „wisiadło” firmy na B i wsadziła do niego Ono jeszcze w okresie noworodkowym. A niedługo później przestałabym nosić całkiem, bo im dziecko cięższe, tym bardziej doskwiera brak porządnego pasa biodrowego w nosidle. Drugą popularną tutaj formą noszenia są chusty elastyczne – testowałam w Polsce, przy dziecku urodzonym wiosną to był głupi pomysł i szybko przerzuciłam się na chustę tkaną. Z drugiej strony, być może zostając mamą w Londynie, zarabiałabym w funtach i miałabym fundusze na chustę Oscha albo inną lokalną śliczność, a nie nudne pasiaki wyprodukowane przed 2015.


Nie pisałabym doktoratów z ubraniologii

Brytyjczycy mają dość olewcze podejście do pogody, obejmujące także dzieci i ich strój. Tendencja skręca raczej w kierunku hartowania, bo przegrzewanie niemowląt zwiększa drastycznie ryzyko wystąpienia SIDS. Znana polskim matkom sytuacja, kiedy sprawdza się prognozę, następnie konsultuje z koleżankami z forum i na podstawie ich porad przygotowuje odpowiednią na daną temperaturę czapeczkę… Tu nie występuje. Więc o ile na tle polskich niemowląt Ono było zwykle ubrane najlżej – to tutaj prawdopodobnie nie zwracałoby niczyjej uwagi. W londyńskim parku widuję noworodki bez skarpetek w listopadzie, co zawsze przypomina mi, jaką sensację budziły gołe stopy Ono… podczas czerwcowych upałów.


Nie miałabym szans na wioskę

Wsparcie naszych rodzin było dla nas ważne, kiedy byłam w ciąży i później, kiedy Ono było już na świecie. Owszem, z konieczności spotkania nie były zbyt częste – nasze rodziny mieszkają daleko i są aktywne zawodowo. Jednak ogromną pomocą był dla mnie zarówno pobyt u teściów po porodzie, jak i wizyta mojej mamy niedługo później czy siostra wpadająca, kiedy tylko mogła.  Zostając mamą w Londynie, z konieczności pozbawiłabym się wszystkich tych rzeczy. W dodatku niewykluczone, że gdyby nie czujność zawodowa Jego mamy, finał mojej ciąży nie byłby taki szczęśliwy i bezproblemowy.


Na koniec: miałabym mniejszą spinę

Bo też wokół posiadania dzieci panuje tu większy luz. Kiedy ktoś zagaduje do młodej mamy, to raczej będzie small-talkowe what a cutie niż krytyka jej rażącej lekkomyślności, przez którą naraziła swoje dziecko na koklusz, kołtun i szkarlatynę, ubierając je w krótki rękaw w środku lata. Toddler miotający się na środku chodnika w ataku wściekłości zostanie uprzejmie ominięty wzrokiem, a jego rodzice usłyszą co najwyżej that age, huh?, a nie przemocowe porady wychowawcze z serii „daj w dupę, to się uspokoi”.

Siedząc tu na placu zabaw, nie czuję się obserwowana czy krytykowana, jak to było w Polsce. Nie czuję rywalizacji wśród matek-Polek, kto jest lepszym, bardziej zaangażowanym rodzicem: kto ulepi z dzieckiem więcej babek, kto będzie miał czystszego toddlera, który mniej razy wywali się w piach. Ani razu mnie nikt nie zaczepił z uwagą na temat tego, jak Ono jest ubrane czy jak się zachowuje. W Krakowie się zdarzyło.


Z czego to wynika? Na pewno po części z kultury, w której ceni się niewtrącanie się do cudzego życia i zachowywanie pokerowej twarzy. Uprzejmie jest nie zwracać uwagi na cudze dziwactwa i wyskoki. W tym na awanturujące się dzieci, idące na styczniowy spacer w kostiumie kąpielowym, tiulówce, kaloszach oraz z ogonem dinozaura.