Krótki koncert na dwoje rodziców i niemowlaka.

Wspólna decyzja

O tym, że podzielimy się urlopem rodzicielskim, podjęliśmy na długo przed tym, zanim zaszłam w ciążę. Ba, nawet jeszcze przed ślubem. Wiedziałam, że trudno byłoby mi wrócić do mojej pracy po 12 miesiącach przerwy, a On nie widział problemu w tym, że skoro dziecko jest nasze wspólne i razem je utrzymujemy, to również razem będziemy się nim zajmować. Pół na pół.


Zazdrość o relację

Przyznaję, byłam trochę zazdrosna o moją relację z Ono. Przecież ta mała osóbka była ze mną tak długo: najpierw maksymalnie blisko, bo w moim brzuchu, robiąc sobie podnóżek z wątroby i poduszkę z pęcherza. Później tuż obok, wciąż na wyciągnięcie ręki, przy piersi, w chuście albo na rękach. Nasze serca biły tym samym rytmem. Rozumiałam, co mi chce powiedzieć, chociaż dla wszystkich innych to był po prostu płacz.


Koniec urlopu

A teraz to miało się skończyć, bo do dziennej opieki został wydelegowany tata. No więc byłam zazdrosna, o tę wyłączność. Trochę czasu zajęło mi wytłumaczenie samej sobie, że nie przestaję być mamą, jeśli wyjdę na 8 godzin dziennie. Że Ono zawsze będzie moim dzieckiem i nadal będzie mnie kochać. I że – to przede wszystkim – On też ma prawo tworzyć swoją wyjątkową relację, do czego potrzebuje czasu. 2 tygodnie „tacierzyńskiego” nie wystarczą.

Informacja dla niezorientowanych:  urlop po urodzeniu dziecka to łącznie  52 tygodnie. Na ten okres składa się pół roku urlopu pełnopłatnego i pół roku płatnego 60% LUB rok płatnego 80%.

Obowiązkowy urlop macierzyński to 14 tygodni, które może wziąć tylko mama. Następnie mamy 6 tygodni opcjonalnego macierzyńskiego oraz 32 tygodnie urlopu rodzicielskiego, którymi można dzielić się dowolnie z ojcem dziecka (nawet brać je jednocześnie) lub nie korzystać z nich wcale.

Dodatkowo tylko dla ojców jest tzw. „urlop tacierzyński”, czyli 2 tygodnie pełnopłatnego urlopu, który można wykorzystać w ciągu 2 lat od narodzin dziecka. Z tego urlopu korzysta ok. 1/3 ojców.

Nie żałuję

…teraz. Bo jeszcze 2 tygodnie temu, kiedy bezskutecznie próbowaliśmy przekonać Ono do wypicia lub zjedzenia czegokolwiek, co nie było mlekiem prosto z piersi, miałam lekki kryzys. Zastanawiałam się, czy to był dobry pomysł. Przykro mi było, że ominie mnie mnóstwo ważnych momentów. W końcu byłam świadkiem, kiedy Ono pierwszy raz się uśmiechnęło, ale nie zobaczę pewnie, jak stawia pierwsze kroki.


Jestem złą matką

Tak myślałam, zbiegając po schodach pierwszego dnia pracy. Gonił mnie płacz mojego dziecka. Bo wiecie, jestem jedyną mamą wśród swoich znajomych, która nie wzięła co najmniej rocznego urlopu. JEDYNĄ, która zostawiła półroczne dziecko i poszła „robić karierę”. I miałam z tego powodu cały szereg wyrzutów sumienia. Nawet popłakałam sobie trochę, idąc na tramwaj. Na szczęście później przedyskutowałam ze sobą całą sytuację i zrobiło mi się trochę lepiej, a w biurze nie miałam czasu zadręczać się tym wszystkim.


A w domu?

Nie było łatwo, czego się oboje spodziewaliśmy. Ale też nie było tak źle, jak oboje myśleliśmy. Co prawda Ono (bardzo stanowczo!) odmówiło picia z butelki, mimo że zostawiłam w lodówce sporą porcję mleka, ale pierwszego dnia skonsumowało dwa orkiszowe ciasteczka oraz kawałek jabłka. Dnia drugiego zdecydowało się spróbować banana i pochłonąć chrupkę kukurydzianą. Wszystko to bezpośrednio z własnej ręki, bo wszelkie pośrednictwo w postaci smoczka, rurki, gryzaka do owoców, sztućców czy naczyń darzone jest głęboką niechęcią.


Kłębek emocji

Mam w sobie multum uczuć, a niektóre zupełnie ze sobą sprzeczne. Jest radość – z tego, że spędzam teraz większość dnia wśród dorosłych ludzi, robiąc to, co lubię. Jest też smutek i żal – że ominie mnie wiele ważnych momentów w życiu mojego dziecka. Ulga – bo nikt nie płacze przy biurku obok, bo walnął się grzechotką w twarz. Nie muszę też nikogo nosić i lulać na piłce, a przekonywaniem, że brokuły naprawdę są jadalne, zajmuje się On.


Duma z Niego

On jest fantastycznym tatą i Ono ma doskonałą opiekę. Jestem też dumna z naszego związku, który rzeczywiście okazał się partnerski i równościowy. Jest też zadowolenie, że Ono jak dotąd całkiem nieźle znosi moją nieobecność. Jest też tęsknota, dużo tęsknoty, na której jak na skrzydłach pędzę do tramwaju, żeby wrócić do domu i zobaczyć, jak Ono rozjaśnia się w uśmiechu na mój widok, chociaż buzię ma mokrą od łez od popołudniowych lamentów.


Jestem ciekawa, co myślicie na temat decyzji takiej jak nasza.
Po jakim czasie wracałyście lub chcecie wracać do pracy?
Jak w roli „taty na pełny etat” odnaleźliby się Wasi ojcowie czy partnerzy?