Dziś 5-lecie mojego macierzyństwa. Zawsze z tej okazji nachodzi mnie na wspominki. Przeglądam zdjęcia, oglądam filmy… A tym razem odkopałam listę potencjalnych imion, które brałam pod uwagę dla potomka lub potomkini. Szkoda, żeby się zmarnowała.

Brunon/Bruno

Brzmieniowo mnie zachwycało. Wizualnie nawet, chociaż większość imion na B niespecjalnie mnie przekonuje. Zdyskwalifikowała je gramatyka – bo większość ludzi odmienia to imię nieprawidłowo, jak rzeczownik „runo” (a poprawnie jest: książka Brunona Schulza; podobnie odmienia się inne imiona męskie, zakończone na -o, jak Iwo, Hugo). Nie zdzierżyłabym.


Czesław(a)

Imię mojej babci. Mogłoby wrócić, tak jak wracają inne imiona retro. Ale to konkretne jednak nie wraca, i może słusznie, bo jakkolwiek bardzo kochałam babcię, to większość ludzi w moim wieku mogłaby mieć raczej skojarzenie z Czesiem z „Włatców Móch” (ja miałam).


Dagna

Lubię twarde, krótkie imiona. Kilka się znajdzie na tej liście. Dagna ma piękne znaczenie, oznacza „nowy dzień”. Z tego co pamiętam, nie było specjalnych przeciwwskazań. Poza tym, że On powiedział NIE.


Gilbert

Nieśmiało zaproponowałam Gilberta. On spytał: a jak to będziemy zdrabniać, Gil? Momentalnie przed oczami stanęło mi Bravo i popularny w latach 90 niemiecki piosenkarz Gil Ofarim, w którym kochało się pół mojej klasy. I to był koniec jakże krótkiej kariery Gilberta w moim brzuchu.


Jonasz

Bardzo chciałam, szalenie mi się podoba zdrabniany do Joszka. Proste, krótkie imię biblijne, pochodzenia hebrajskiego. Podoba mi się, mimo że jest raczej miękkie. A potem nieopatrznie podzieliłam się moimi sympatiami z kilkoma koleżankami. Albo mam wadę wymowy, albo one wadę słuchu, w każdym razie wszystkie zadały dokładnie to samo pytanie: „jak? Janusz?”. Przestało mi się aż tak podobać, jak wyobraziłam sobie, że do końca życia będę prostować „JonasznieJanusz”.


Jonatan

Na bank ktoś by wymawiał „dżonatan”, blisko także do Donatana, a to niekoniecznie te klimaty, które mi odpowiadają. A szkoda, bo znaczeniowo byłoby idealne, u Niego w rodzinie często pojawiają się wariacje imion oznaczających „dar od boga” (krótko rozważaliśmy również Teodora). Przy Jonatanie oliwy do ognia dodało skojarzenie z niesławnym księdzem oraz fakt, że po śląsku „jo” znaczy „ja”.


Józefina

Finka, Inka, bo przecież nie Józia, co jest oczywiste dla każdego, kto czytał książki o Ani Shirley w pierwotnym tłumaczeniu Bernsteinowej. Tylko to Ó z kreską… Kryterium międzynarodowości: niespełnione. Skreślamy.


Lotta

Choć miałam to imię na liście, żadne z nas nie było do niego specjalnie przekonane. Słabo brzmiało też z nazwiskiem. A jak nie ma miłości, to trzeba skreślać… Nic straconego, bo kiedy powstawała moja książka o przeprowadzce dla dzieci, chciałam nazwać jej bohaterkę jakimś rzadko spotykanym imieniem. I została Lottą.


Noelia

Cudowne zdrobnienie Nola/Nolia, a w wersji pełnej idealne imię dla dziewczynki urodzonej (albo poczętej, bo czemu nie) w okresie bożonarodzeniowym. Czyli tak jakby odpadło u nas, skoro termin porodu miałam wiosną. Noel dla chłopca też mi się podobał, jednak całkowicie odrzuciliśmy wszystkie imiona kończące się na -L ze względu na nasze nazwisko. Nie ma co prawda żadnej żelaznej zasady, ale mnie się nie podoba, jak imię zlewa się z nazwiskiem.


Rachela

Jak widać, lubię rzadkie imiona hebrajskie… Jestem fanką Racheli od lat, zachwycają mnie zdrobnienia, ale i pełna forma. I znowu poszło o konflikt z nazwiskiem, tym razem za dużo R i L.


Ruta

Piękne imię pochodzenia hebrajskiego. Krótkie, twarde, mocne. Można zdrabniać do Rutki. Mój ulubiony typ! Niestety, kiedy zestawiliśmy je z naszym nazwiskiem – brzmiało jak ćwiczenie logopedyczne.


Roch

Mocno celowałam w to imię dla ewentualnego syna. Jest germańskie. Jest krótkie, mocne i twarde. Nie ma polskich znaków. Pasuje do nazwiska. Ma konotacje religioznawcze (rok to ptak z mitologii perskiej) i prześwietne zdrobnienie Roszko (da się wyczuć pewien schemat w moich upodobaniach). Idealne, nie? Nie dla Niego. Po prostu na Rocha było zdecydowane weto. Ale może jeszcze się urodzi, bo wiem, że jednej krewnej bardzo się podobało.


Zbigniew

To imię nosił mój dziadek, ale i mój przyjaciel z liceum, z którym byłam na studniówce. On chyba nadal nie przebolał konkurencji (byliśmy już wtedy razem, ale nie mógł przyjechać, co wyszło mi na dobre, bo Zbyszek świetnie tańczył, a On odmawia zaprezentowania światu tej umiejętności), bo usłyszawszy „a może Zbigniew?” miał natychmiastowe skojarzenie oraz lekkiego focha. Wybacz, dziadku.


Wybór imienia dla dziecka nie jest sprawą łatwą i muszę powiedzieć, że cieszyłam się, mając na decyzję aż pół roku. Z dwojga złego wolę wybierać kolor ścian czy kanapy, bo przy tym żadne z nas nie może powiedzieć, że znało kiedyś jeden granatowy i to był strasznie wredny człowiek…