Sztuka powolnego życia w kwarantannie.
Utwór na dwoje dorosłych i czteroletnie Ono.
Tkliwa dynamika
Inaczej wyobrażałam sobie ten dzień. Planowałam radosne świętowanie w kameralnym gronie. I tak właśnie to wszystko wyglądało. Zamiast pikniku w parku był koc na dywanie w dużym pokoju. Zamiast odwiedzin znajomych – wideorozmowy z rodziną i machanie do koleżanki przez szybę. Obiecane już w styczniu balony, po które On poszedł pieszo aż dwie stacje metra. Ręcznie rysowana mapa, z którą szukało się prezentów poukrywanych po domu. Domowej roboty czerwony tort z truskawkami. „Bo czerwony, mamo, to mój ulubiony kolor”. I euforyczne pląsy z nową parasolką wśród baniek mydlanych. I liczne okrzyki „ojej!”, „uuu”, „łał!”.
Brak cienia jest dowodem nieistnienia
15 kwietnia już piąty raz wyglądał nie tak, jak sobie go wymyśliłam. Począwszy od dnia porodu, który miał być łagodny i naturalny, a był szybki i ze skalpelem w roli głównej. Bywa. Dobrze wiem, że nie wszystko da się zaplanować, ale wciąż planuję i nadal planować będę, zostawiając zawsze margines na ewentualne modyfikacje. Choć nie przypuszczałabym, że ten margines powinien być aż tak szeroki, żeby pomieścić to wszystko, co dzieje się teraz, a co nie mieści się w głowie.
Wspanialsze niż pojąć się da
W ciągu 4 lat Ono urosło dwukrotnie, pięciokrotnie zwiększyło swoją wagę, opanowało kilkadziesiąt umiejętności motorycznych i kilka tysięcy słów oraz stało się milion razy bardziej przemądrzałe. Co pozostało bez zmian, to poziom zaangażowania, jakiego oczekuje. Ba, wymaga. Używa innych środków wyrazu – falę akustyczną i dzikie wycie zastąpiły takie subtelności jak hasło „w moim sercu jest smutek, bo nie chcesz iść do sklepu po żelki”. Ale przy tym przesypia noce i często zasypia samodzielnie (co nie znaczy, że samotnie, ale dotrwaliśmy!), ma wyimaginowanych przyjaciół i jedyne słuszne teorie wszystkiego oraz jest totalnym słodziakiem.
Najmniejszy pozytywny obrót moich spraw
Wydawać by się mogło, że moje życie w izolacji niewiele się zmieni. Ono nie chodzi do przedszkola, a ja pracuję zdalnie z domu. Jednak z tej układanki zniknął jeden element, mianowicie codzienne wyjścia, spotkania z ludźmi, atrakcje. Zastąpił go puzzel w kształcie taty na home office. Choć usilnie próbujemy go dopasować – nadal obrazek nie chce być harmonijny i przede wszystkim nie mieści się w naszych dwóch pokojach z kuchnią.
Bez kawałka światła nie jest łatwo
Prawie normalna codzienność z czterolatkiem to chwile wyszarpane z dnia marazmu. Ono dotychczas funkcjonowało w jakimś rytmie, wyznaczanym przez Jego wyjście do biura, zajęcia dla dzieci w pobliskim children centre, porę spaceru. Teraz wstajemy kiedy się uda. Często nawet trudno mi ogarnąć śniadanie i jemy je jakoś w porze lunchu. Czuję się zagubiona, jak na otwartym morzu, nie mogąc znaleźć żadnego punktu zaczepienia. Przecież tyle lat uczyłam się pływać od boji do boji, a teraz dookoła mam tylko wodę i horyzont. To dezorientuje załogę, szczególnie tego małego majtka, który tak lubi przewidywalność.
A my w wir w krąg wokoło o tak
Czasem pozwalam na łażenie w piżamie do wieczora. Czasem wyjmujemy z szafki sukienkę na halce i jest to strój do rozwieszania prania. Czasem na obiad są ciastka popijane sokiem. Czasem razem robimy zupę albo zagniatamy ciasto drożdżowe. Czasem udaje się wyjść na godzinną przebieżkę po okolicy albo wyskoczyć do pobliskiego parku, żeby nakarmić kaczki. Dostają ekologiczne płatki owsiane i polską kaszę jaglaną, burżuje. Place zabaw omijamy, straszą huśtawkami powiązanymi łańcuchem. Na szczęście tylko ja mam niepokojące skojarzenia.
Ciągnący ulicami tłum
Odnoszę wrażenie, że Ono zadziwiająco dobrze odnalazło się w nowej rzeczywistości. Pamięta, żeby nie zbliżać się do innych ludzi. Westchnieniem (zamiast wybuchu płaczu) kwituje informację, że nie może towarzyszyć nam w sklepie. W opustoszałym parku znajduje sobie tysiąc jeden zabaw, a ja towarzyszę w tym milcząco, pełna podziwu dla inwencji twórczej. Kto by pomyślał, że zbieranie kamieni albo znalezienie patyka w kształcie wiertarki może być tak fascynujące.
Naprawdę nie dzieje się nic
Jabłonka, o której pisałam ostatnio, kwitnie teraz obficie, za nic mając zamarłe miasto. Z okna nadal widać biegające wiewiórki. Ja z pracą zaległam na łóżku w sypialni, bo na kanapie rezyduje On. A Ono siedzi obok, bo tatoza trwa w najlepsze. Ewentualnie przenosi się metr dalej, żeby przy stole jadalnianym rozwijać w sobie Picassa lub lepić z ciastoliny coś podejrzanie przypominającego Abakany.
Sen o życiu będzie życiem w śnie
Idealnie nie jest. Neofobia żywieniowa nadal trwa. Poranki zaczynamy od jękolenia i grymaszenia. Jabłko, jednak banan, jednak kółka z mlekiem, czemu z mlekiem, chce bez mleka, jednak chrupki, a w ogóle to ziemniaki. W porze obiadu litania żądań: frytki, kiedy będą frytki, dlaczego te frytki tak długo się pieką, są za gorące, żeby jeść, nie smakują tak jak w restauracji, dlaczego tata zjadł moje frytki, ja chcęęę, czemu mam tak małooo. Ktoś mnie zapytał, czy to standardowe zachowania czterolatka. Pojęcia nie mam! Ale prawie na pewno jest to standardowe zachowanie toddlera w sytuacji stresowej, bo dokładnie to samo przerabialiśmy po przeprowadzce. Więc minie.
Słowo to zimny powiew
I w tym wszystkim Ono zaczęło zupełnie znienacka mówić po angielsku. To pojedyncze zdania, jednak wymawiane ze zrozumieniem. Logiczne odpowiedzi na pytania w języku, który do niedawna był zupełnie obcy. O ten aspekt rozwoju Ono martwiłam się najbardziej, bo dzieci najszybciej uczą się w interakcji z innymi dziećmi. Badania pokazują, że jednostronny odbiór bajek czy piosenek na ekranie nie jest w stanie zastąpić żywego człowieka. A Ono na to: „niemożliwe”, bo właśnie z piosenek czy z kolejnych odcinków Dory złapało całkiem sporo zwrotów.
W rękach, w głowach cichosza
Można powiedzieć, że we wrześniu zaczęliśmy eksperyment w postaci przedszkolnej edukacji domowej połączonej z pracą zdalną. Po kilku miesiącach byliśmy wszyscy troje wykończeni intensywnością tego procesu. Pełnoetatowe rodzicielstwo bez chwili wytchnienia to coś, w czym nie potrafię odnaleźć siebie ani naszego związku. Od września Ono idzie do zerówki w świetnej szkole z leśnymi lekcjami, własnym ogródkiem warzywnym i błotną kuchnią (obowiązkowe wyposażenie: kaloszki oraz kurtka przeciwdeszczowa). I wreszcie czuję ten spokój, który towarzyszy dobrym decyzjom. Przestałam się wahać, miotać, zamartwiać i niepokoić. Jako rodzina przetrwaliśmy mnóstwo drobnych trudności, przetrwamy też i kilka miesięcy życia na 45m2 z pełnym energii czterolatkiem.
Bo fajny człowiek z tego czterolatka.
Pozostałe wpisy w tym cyklu: praca zdalna z 3,5-latkiem | życie po długim karmieniu piersią | codzienność z 2-latkiem | z niemowlakiem | z noworodkiem
Reply