Chciałam opublikować ten wpis już rok temu, tymczasem niepostrzeżenie przyszła kolejna rocznica mojego przyjazdu na Wyspy. Już nie taka ładna jak piąta, ale pół tuzina czy pół dekady – niewielka różnica, kwestia przyjętego sposobu liczenia. Przyjmijmy, że 12 jest okrągłe.
Tytuł londyniary nie jest niczym oficjalnym, opiera się raczej na osobistych odczuciach niż na jakichś obiektywnych wskaźnikach. Czuję się londyniarą od dawna! I tak też traktują mnie niektórzy znajomi, kiedy czasem pytają, co polecam zobaczyć, co odwiedzić, co zrobić. Stąd pomysł na wpis, w którym oceniam londyńskie symbole – zupełnie subiektywnie, ale z komentarzem merytorycznym.
czerwony autobus
Londyńskie autobusy darzę mieszanką miłości i nienawiści. Miłości – bo metro nie wszędzie dojeżdża, a widok z górnego pokładu double deckera nie równa się z niczym. Nienawiści – bo w żadnym innym zbiorkomie nie spotykam tak dziwnych i niecodziennych sytuacji, jak tam. Dodatkowo Ono ma chorobę lokomocyjną, więc każda jazda autobusem to nerwy, jak to będzie. Jednak piętrowy czerwony autobus nie bez powodu pozostaje symbolem Londynu i szczerze polecam przejechanie się jednym z ponad 8 tysięcy pojazdów, szczególnie jeśli pogoda sprzyja siedzeniu pod dachem. Za cenę jednorazowego biletu (dzieci przed 11 urodzinami nie płacą!) zobaczysz najważniejsze zabytki i poczujesz się jak lokals. Można wybrać linię 24 i zakończyć zwiedzanie lunchem lub obiadem w jednej z knajpek w dzielnicy Hampstead; lub 88 i na końcu wybrać się na piknik na rozległych zielonościach Hampstead Heath; lub też 139 i wysiąść przy Golders Hill Park, a potem jeszcze zahaczyć o 100-letnią pergolę i ogród lorda Leverhulme’a – którego może nie kojarzysz, ale pewnie znasz stworzone przez jego firmę płyn Sunlight czy mydło Lux.
budka telefoniczna
Co prawda czerwone budki można napotkać nie tylko w stolicy, ale pierwotnie stworzono je na potrzeby londyńskich ulic. Autorem znanego na całym świecie projektu był Giles Gilbert Scott – stworzył także znaną wszystkim fanom Pink Floyd elektrownię Battersea (obecnie to centrum handlowe, bardzo polecam odwiedzić). Budki zaczęto stawiać w latach 20 XX wieku i do 1990 było ich aż 100 tysięcy. Obecnie, ze względu na rosnącą lawinowo popularność telefonii komórkowej, są raczej w odwrocie, jednak nadal korzysta się z nich w miejscach ze słabym zasięgiem (takowe można znaleźć nawet w centrum Londynu), lub żeby zadzwonić po służby kryzysowe albo na telefon zaufania (Samarytanie czy oficjalna linia pomocy dla dzieci notują rocznie kilkadziesiąt tysięcy połączeń z budek). W niektórych miejscach budki są przerabiane na minikawiarnie, półki do book-crossingu, kwietniki czy miejsca na defibrylator. Jeśli szukasz okazji do fajnego zdjęcia, to polecam budki przy Whitehall, South Molton Street albo przy Covent Garden. Najlepiej wcześnie rano w weekend, żeby uniknąć tłumów.

Nieczynna budka telefoniczna w St Katherine’s Docks. Foto moje
Big Ben
Tak nazywa się potocznie wieżę zegarową przy Pałacu Westminsterskim. W rzeczywistości Wielki Ben to dzwon, który w tej wieży się znajduje. Samą wieżę można oglądać od zewnątrz lub kupić (dość drogie i trudno dostępne) bilety na zwiedzanie wnętrza. O każdej pełnej godzinie oraz co kwadrans dzwony wybijają charakterystyczną melodię, zaczerpniętą z barokowego oratorium Haendla, narodowego brytyjskiego kompozytora pochodzenia niemieckiego (gość miał ciekawe życie, polecam poczytać albo nawet odwiedzić jego londyński dom w Mayfair, w którym mieści się również muzeum Jimiego Hendrixa). Wieża i zegar są obecnie świeżo po remoncie, więc będą ładnie wyglądać na zdjęciach z wycieczki. Szczególnie polecam po zmroku. Protip londyniary: fajne ujęcia Benka wychodzą z przeciwległego brzegu Tamizy.
St Paul’s
Przyznam, że zazwyczaj hasło „zwiedzanie kościoła” budzi we mnie silne meh, szczególnie jeśli dołożyć do tego przymiotnik „barokowy”. Jednak katedra św. Pawła w Londynie to miejsce z wyjątkową atmosferą. Obrzędy religijne w tym miejscu odbywały się już w czasach rzymskich. Obecny budynek jest oczywiście znacznie nowszy, zaprojektowany przez architekta Christophera Wrena po Wielkim Pożarze Londynu w 1666, w którym spłonął dotychczasowy kościół. Katedrę wybudowano z białego kamienia portlandzkiego, jest piękna i monumentalna zarówno z zewnątrz, jak i w środku. Można wykupić płatną wycieczkę i wdrapać się po ponad 500 schodach na kopułę oraz zwiedzić krypty, ale nawet dostępne dla każdego rozejrzenie się po głównej nawie robi wrażenie. Świetne zdjęcia St. Paul’s wychodzą z drugiego brzegu Tamizy, z kładki Millenium Bridge albo z któregoś z tarasów widokowych muzeum Tate Modern. Protip religioznawczyni: do większości kościołów będących atrakcją turystyczną można wejść bez kolejki wejściem dla wiernych. Rzecz jasna, jest wtedy zakaz fotografowania i trzeba zachować obowiązujące w takim miejscu decorum. Ale za to zazwyczaj jest przyjemnie pusto i nie trzeba stać w kolejce.

Katedra St. Paul’s. Foto: Will Long / Unsplash
Trafalgar Square
Miejsce dla Londynu tak istotne, jak Rynek Główny dla Krakowa czy Plac Zamkowy dla Warszawy. I mimo że przez większość czasu pełne tłumów (w tym kieszonkowców – uważaj na telefon!), to wciąż w moich oczach warte odwiedzenia. Nazwa placu pochodzi oczywiście od bitwy pod Trafalgarem, w której zwycięsko dowodził admirał Nelson, dumnie spoglądający z wyżyn swojej kolumny. W słoneczny dzień lubię po prostu usiąść sobie przy jednej z fontann i chłonąć atmosferę miasta. Kiedy jest deszczowo, fajnie zejść do krypty przy kościele St Martin-in-the-Fields i tam napić się czegoś ciepłego lub zjeść brunch w nietypowym otoczeniu. (Zejście znajdziesz w szklanej kopułce na lewo od kościoła, przewrotnie opisane wielkimi literami jako „ukryta kawiarnia”). Można też wpaść do Muzeum Narodowego albo do National Portrait Gallery, otwartej niedawno po generalnym remoncie. Przed świętami zawsze też idę na Trafalgar Square zobaczyć choinkę, którą co roku w podziękowaniu za pomoc podczas II wojny światowej przysyłają Wielkiej Brytanii Norwegowie.
London Eye
Pora na coś, co zdecydowanie wam odradzę. London Eye wprawdzie wygląda ikonicznie i przez ostatnie 25 lat wpisało się na stałe w krajobraz miasta. Lubię, kiedy wygląda na mnie zza budynków, tworząc fajne tło do zdjęć. I tylko tyle, bo moim zdaniem to przereklamowana atrakcja. Jazda kołem trwa dość krótko, bo jedynie pół godziny, kapsuły na stosunkowo niewielkiej powierzchni mieszczą do 25 osób, a jako punkt widokowy London Eye przegrywa z takimi miejscami, jak Sky Garden czy niedawno otwarty Horizon 22. Przegrywa również ceną. Jeśli miałabym wydać ponad 100 funtów na podziwianie Londynu z wysoka, wolałabym zrobić rezerwację na przykład w restauracji Duck & Waffle w City, albo w wieżowcu The Shard. Cena podobna, widok lepszy, w pakiecie jest pyszne jedzenie, a cała impreza trwa dłużej. I widać stamtąd samo London Eye, które przecież jest całkiem dekoracyjne!

London Eye. Foto: Sandra Tan / Unsplash
Tower Bridge
Kiedy myślisz „most w Londynie”, mówisz… no tak, może odruchowo „London Bridge”, jak w tej znanej dziecięcej piosence, ale prawdopodobnie masz przed oczami właśnie jego. Monumentalny most z charakterystycznymi wieżyczkami, zaprojektowany tak, żeby pasował do pobliskiego Tower of London. Choć to, czy rzeczywiście pasuje, uznałabym za dyskusyjne, szczególnie przy obecnej kolorystyce. W środku znajdują się oryginalne maszyny parowe z czasów wiktoriańskich, pozwalające podnosić i opuszczać skrzydła mostu, żeby przepuścić co większe jednostki wodne. Już nie działają – w latach 70 zastąpiono je mechanizmem elektrycznym. Pasjonatom techniki i architektury polecam zwiedzanie mostu od środka (czas trwania: ok. 1,5h, bilety kosztują kilkanaście funtów i jest 50% zniżki dla dzieci), a pozostałym wycieczkę nad rzekę w porze, kiedy most jest podnoszony (godziny można sprawdzić tutaj). Widok robi wrażenie!
pałac Buckingham
Na moją opinię o tym miejscu będzie zapewne rzutować rozczarowanie, jakie poczułam, kiedy po raz pierwszy się tam wybrałam. Bez wątpienia duży i elegancki, nie zrobił na mnie dobrego wrażenia. Wydaje mi się przyciężki wizualnie i nieciekawy architektonicznie (przynajmniej z zewnątrz). Z tego względu niespecjalnie chętna jestem, żeby polować na bilety na zwiedzanie wnętrza. Znacznie bardziej interesujące wydają mi się np. Eltham Palace, Hampton Court, Kensington Palace czy zamek w Windsorze. Jeśli zaś chodzi o Buckingham, to możliwe, że atrakcyjne jest obserwowanie ceremonii zmiany warty. Nie byłam, bo nie cierpię tłumów. Jeśli sprawdzisz, to daj mi znać.

Strażnik przed pałacem Buckingham. Foto: Kutan Ural / Unsplash
czarna taksówka
Przyznam się bez bicia, że nigdy jeszcze nie jechałam ikoniczną black cab. Zazwyczaj ze względu na koszty korzystam z transportu zbiorowego, a jeśli ten nie dowozi – zamawiam auto w aplikacji. Jednak, jeśli wierzyć opowieściom, to inna jakość podróży. Londyńskie czarne taksówki są częścią systemu Transport for London, razem z metrem, autobusami, liniami kolejki miejskiej. (Nawiasem mówiąc, ten system obejmuje także tramwaje, zwykłe i wodne, oraz kolejkę linową nad Tamizą – za przejazd zapłacisz zbliżeniowo kartą płatniczą). Wszyscy kierowcy przed rozpoczęciem pracy muszą zdać test z wiedzy o mieście, pozwalający im swobodnie planować trasę bez polegania na nawigacji. Słynne czarne TX4 to także świetne rozwiązanie dla większych grup, rodzin z małymi dziećmi czy osób z niepełnosprawnością ruchową. Auta mieszczą do 5 pasażerów i są przystosowane do przewozu wózków inwalidzkich czy dziecięcych bez konieczności ich składania. Podobno wnętrze zaprojektowane jest tak, żeby mieścić wysoką osobę w wymyślnym kapeluszu. Już wiem, czym pojadę na przyszłoroczne Ascot…
Greenwich
Obserwatorium w dzielnicy Greenwich znalazło się na tej liście londyńskich ikon nie bez powodu. Zaraz obok znajduje się południk zerowy, umownie oddzielający półkulę wschodnią od zachodniej. Po wykupieniu biletu można stanąć w kolejce i zrobić sobie zdjęcie, stojąc nad złotą kreską. Czy taka fotografia jest warta ponad 30 funtów i 30 minut czekania? Dla mnie nie, ale osoby mające zajawkę naukowo-geograficzno-astronomiczną pewnie z radością się tam wybiorą. Sama uważam Greenwich jako okolicę za must-see i zabieramy tam wszystkich gości. Park jest przepiękny, szczególnie wiosną, z centrum można podpłynąć tramwajem wodnym, co stanowi atrakcję samą w sobie, a ze wzgórza przy obserwatorium rozpościera się wspaniały widok na miasto. Niektórym na pewno spodoba się Muzeum Morskie (wstęp darmowy, rekomendowana rezerwacja wejściówek), zwiedzanie klipra herbacianego Cutty Sark czy spacer tunelem pod Tamizą. Dla mnie 10/10, nawet bez południka.

Widok z obserwatorium w Greenwich. Foto: Adam Bignell / Unsplash
Mogłabym tak jeszcze długo, bo londyńskie symbole dałoby się wymieniać i wymieniać… Możliwe nawet, że czytałaś ten wpis i myślałaś z oburzeniem, że zapomniałam o czymś oczywistym. Jeśli tak, napisz mi o tym w komentarzu. Może za rok przygotuję ciąg dalszy ten listy!

Reply