Dokopała mi ta codzienność lipcowa, nie powiem… Zazwyczaj lato nie stanowi dla mnie większego problemu, jako naczelny zmarzluch znacznie lepiej znoszę wyższe temperatury niż zimno. (Dobry kraj do mieszkania sobie wybrałam, nie?) Jednak 30-stopniowe upały odbiły się na mojej elektronice: laptop się grzał i mulił, a telefon spuchł, uznając chyba, że w takich warunkach nie da się pracować. Do tego padła nam pralka i dopiero po 2 tygodniach dostaliśmy nową.
W tych warunkach moja obecna garderoba z 33 ubrań kurczyła się dość szybko. Na koszulę kapnęły mi lody, spódnicę oblałam kawą, a upalne dni były bezlitosne dla pocenia się. Co prawda nie mam parcia na to, żeby ciągle nosić co innego. Jeśli obserwujesz mnie na Insta, to widziałaś, że często powtarzam różne zestawienia czy nawet całe stroje. Przy ograniczonym wyborze jest to nie dość, że nieuniknione, to jeszcze oczekiwane i spodziewane. I… zupełnie normalne, chociaż social media forsują zupełnie odmienny wzorzec.
Moja letnia kapsułka składa się wprawdzie z aż 8 „gór”, ale nie wszystkie nadają się na takie ekstremum, jak londyńska fala upałów. (Mieszkańcy i eksperci są co do tego zgodni, że warunki, do których przywykło choćby południe Europy, są trudne do zniesienia w stolicy Wysp Brytyjskich – kto był, ten wie). W tych mało sprzyjających warunkach kreatywność odstawiłam na boczny tor, sięgając po prostu po cokolwiek, co nadawało się na aktualną pogodę. I tu kapsułka pokazała swoją supermoc, bo we wszystkich 33 rzeczach czuję się w 100% sobą, nawet jeśli zestawiam je raczej przypadkowo.
Wszystko to pozwoliło mi rzetelnie zastanowić się nad moimi motywacjami do kontynuowania zarówno „projektu 333”, jak i tegorocznego planu low-buy, czyli w tym przypadku: niekupowania ubrań poza zaplanowanymi dodatkami i bielizną. Po co ja to właściwie robię? Napisałam w styczniu, że chcę mieć mniej rzeczy i więcej pieniędzy. Chociaż przecież rzeczywistość na każdym kroku przekonuje nas, że więcej (kupionych przedmiotów) znaczy lepiej (fajniej, atrakcyjniej), że wielość możliwości to przyszłość, że nowe jest nam ciągle potrzebne, czy że stan posiadania ma odzwierciedlać naszą wartość.
Bardzo chciałabym pamiętać, że autorem tych komunikatów są biznesy, które chcą sprzedać mi swój produkt czy usługę. Nie zamierzam spędzać życia na kupowaniu przedmiotów, które wcale nie są mi potrzebne. I to tylko po to, żeby ktoś inny mógł na tym dużo zarobić i wydać pieniądze na, cóż, inne niepotrzebne rzeczy? Bo prywatny odrzutowiec, jacht czy torebkę kosztującą tyle, ile lekko używany samochód, trudno nazwać realnymi potrzebami. W dodatku dbanie o nadmiar rzeczy to też czas, a tego mi zwyczajnie szkoda.
Mniejszy stan posiadania przekłada się także na mniejsze zmęczenie decyzyjne. W psychologii ten stan określa się jako wyczerpanie zasobów mentalnych, wynikające z nieustannego dokonywania mniejszych lub większych wyborów. Podczas gdy wiemy, że ludzki mózg jest przystosowany do nieustannego rozważania za i przeciw, a odebranie wolności wyboru stanowi wręcz karę – to jednak nie nadąża za współczesnością. Można powiedzieć, że myślami nadal jesteśmy w czasach, kiedy na pytanie „co na obiad?” mieliśmy co najwyżej odpowiedzi od A do F. Teraz może nie starczyć alfabetu.
Choć to małe rzeczy, w bardziej intensywnych okresach czuję się całkowicie wydrenowana nawet tak prostymi kwestiami, jak zdecydowanie, które buty założyć. Według badań, osoby mające zbyt duży wybór z większym prawdopodobieństwem nie dokonają go wcale. Dlatego próbuję uprościć sobie codzienność. W moim przypadku duża ilość opcji do wyboru to nie wolność – to wyczerpanie i upupienie. Żeby sobie pomóc, zaczęłam na przykład trzymać w codziennej torebce na stałe zarówno okulary przeciwsłoneczne i sztyft z filtrem, jak i parasolkę oraz wachlarz, żeby nie musieć za każdym razem sprawdzać pogody, szacować, czy się sprawdzi, czy dumać nad każdym pakowanym przedmiotem.
Dzielę się tym wszystkim tutaj, bo może masz podobnie i szukasz sposobów na to, żeby poczuć się lepiej. Czy żeby zyskać więcej przestrzeni na sprawy istotniejsze. Bo nie oszukujmy się: to, co mamy na sobie, może stanowić bodziec estetyczny dla nas czy części naszych znajomych, jednak w rankingu ważnych życiowych spraw plasuje się znacznie niżej niż przytulanie bliskich ludzi, karmiące rozmowy czy udany odpoczynek.
KUPIONE W LIPCU:
- torba płócienna duża – z listy
- lniana czapka z daszkiem – zamiennik
A na moim Insta wrzucałam przez cały lipiec stylówki codzienne z mojej letniej kapsułki. Obie rzeczy pojawiły się na nich wielokrotnie. Tędy proszę >>

Reply