8 rzeczy z Polski, których mi brakuje

Jak mogę za czymś tęsknić, skoro tak dużo moich rodaków mieszka w Londynie? Ano można. Za tym, czego nie ma na polskiej półce w najbliższym supermarkecie.

Niby globalizacja, dostaję paczki od rodziny i znajomych, mam w dzielnicy kilka miejsc z polską żywnością, a dzięki internetowi mogę sobie zamówić z dostawą cokolwiek skądkolwiek. Ale niektórych rzeczy wysłać się nie da. Pisałam w listopadzie o raczkowaniu po sklepach, i wciąż raczkuję, chociaż znacznie sprawniej. Jednak wraz ze zmianą pór roku oraz odwołaniem wyczekiwanych odwiedzin w Polsce zaobserwowałam w sobie dużo drobnych tęsknotek.


#1 Sklep papierniczy

Oczywiście są w Londynie sklepy papiernicze. Tylko albo dużo mniej liczne niż w Polsce, albo innego typu. Albo jedno i drugie. Brakuje mi po prostu polskiego papierniczego, takiego rzut kamieniem od domu. Z asortymentem, który znam od dzieciństwa, z markami, jakich używam od zawsze. Miejsca, w którym powiem, że chcę ostrzówkę i nikt na mnie dziwnie nie spojrzy. Pencil sharpener nie ma tylu niuansów.


#2 Drogerie

Rozpieścił mnie ten Kraków. Na każdym kroku drogeria, zwykle ta niemiecka na R. I pełne półki znajomych marek, wypróbowanych produktów, które nie uczulają ani mnie, ani mojej rodziny. Paradoksalnie, nie brakuje mi kosmetyków, a przynajmniej nie tak bardzo. Te do włosów dostaję w paczkach, te do reszty ciała mogę bez większych problemów znaleźć online. Najdotkliwiej odczuwam utrudniony dostęp do niemieckiej chemii domowej, a szczególnie do lawendowego płynu Frosch.


#3 Wędzony twaróg

Potrafię zrobić twarożek i nie jest to fizyka kwantowa. Ot, zsiąść mleko, potem je podgrzać, a na koniec odcedzić serwatkę. Żadna filozofia, a to ważne słowa w ustach człowieka, który skończył studia na Wydziale Filozoficznym. Na tym jednak moje serowarskie kompetencje się kończą. Wędzarni nie mam i mieć nie będę, zresztą gdzie, w wannie?


#4 Nowalijki

Brakuje mi tego czekania na sezon szparagowy, na młode ziemniaki i kapustę, na rzodkiewkę, ogórki gruntowe, bób czy botwinkę. Większość z tych rzeczy mogę teraz kupić od ręki, bo przecież zawsze można skądś sprowadzić coś, co akurat w Wielkiej Brytanii nie rośnie (jeszcze lub w ogóle). Przestały być wyjątkowe, więc już tak nie kuszą. Inne po długiej podróży kompletnie tracą smak. Ogórek wężowy w ogóle nie pachnie ogórkiem. I nie sposób przerobić go na małosolne.


#5 Jagodzianki z Zaczynu

Brytyjskie truskawki okazały się zaskakująco smaczne. Szkockie maliny też są bardzo w porządku. Borówek amerykańskich jest ile chcieć i chyba nawet część importuje się z mojej ojczyzny. Ale zwykłe czarne jagody, w dodatku zamknięte w arcymiękkiej bułeczce z kruszonką? Poproszę teleport na krakowskie Dębniki! Nigdzie nie jadłam takich boskich drożdżówek jak w piekarni Zaczyn. I na pewno nie zjem ich w Londynie.


#6 Lody na gałki

To już trochę proustowskie magdalenki, bo lody na Wyspach są, i to nawet moje ukochane gelato. Naprawdę, ja nawet NIE LUBIĘ lodów na gałki. Nie przeszkadza mi to za nimi tęsknić. Najlepiej żeby jeszcze były w zwykłych „wodnych” wafelkach, którymi zwykle gardzę. Nawet trochę brakuje mi stania w kolejce na Starowiślnej – chociaż zwykle na samą myśl o kolejce mam nerwowe drgawki. Kto powiedział, że tęsknota musi być racjonalna.


#7 Cukiernie

Moda cukiernicza w Londynie i w Krakowie to dwie różne bajki. Może mi smakować wegańskie brownie, bezglutenowy chlebek bananowy, ciasto marchewkowe z kremem z nerkowców, sernik na herbatnikach Digestive. Mogę przepadać za scones, biszkoptem Victorii czy banoffee pie. I zjadam je z przyjemnością! Tylko czasem, kiedy ktoś wspomina o rurkach z kremem, o serniku na kruchym spodzie, o drożdżowym z kruszonką – to przełykam głośno ślinę.


#8 Balsam do ust Tisane

Używam go od 22 lat i mimo że próbowałam wielu innych, żaden nie sprawdza się tak dobrze. Odkryłam ostatnio jakąś szkocką markę i skład wygląda obiecująco, ale podejrzewam, że i tak wrócę do mojego ukochanego słoiczka z czerwonym wieczkiem. Bo zapasy mi się kończą.


Ale tak poza tym, to się całkiem dobrze zaadaptowałam. Konieczność stworzenia całkowicie nowej bazy danych okazała się jednym z największych plusów przeprowadzki.

Oraz wyzwań. Ale jednak plusów.

By

Posted in

4 odpowiedzi

  1. Oj, jak z tego posta przebija urocza tęsknota do naszego kraju. Aż sama mam teraz ochotę na rurki z kremem :D. Szczerze mówiąc, lubię Londyn i nawet chciałabym tam kiedyś zamieszkać, żeby zobaczyć, jak to jest. Ale na pewno w końcu bym wróciła, żeby nacieszyć się tymi wszystkimi rzeczami, których przedtem nie doceniałam. No i umrzeć i być pochowaną w Polsce ;).

    1. Mieliśmy podobne motywacje 😉

  2. Awatar Flora
    Flora

    Każdy na emigracji za czymś tęskni. Mi się marzy pójść do kina na film w języku, w którym zrozumiem wszystkie gagi i niuanse lingwistyczne. Zjeść oscypek z żurawiną, podpiekany na grillu. Wypić kawę w Gryfnym Kafyju z widokiem na rynek w TG. Zjeść karpatkę. Połazić po Empiku i wybrać sobie książkę na chybił trafił (taką nie po niemiecku). Zjeść szynkę od teścia, która smakuje jak wędlina, a nie jak papier.
    Pozdrawiam serdecznie i łączę się w tęsknocie za Ojczyzną..

  3. O matko! Frosch to odkrycie mojego życia! Kocham ich! A jak mi zniknęły ze sklepów, to się prawie załamałam, bo nawet zamówić przez jakiś czas było ciężko, a teraz ostatnio odkryłam płyn do prania dla dziegciowych rzeczy (czyli wszystkich domowych) i jestem zachwycona.

Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

pięć × 5 =