Czyli o tym, jak mi szło (nie)kupowanie przez ostatnie 12 miesięcy i co z tym zrobię dalej.

Pies na dopaminę

Jakkolwiek robienie zakupów mnie często wkurza, to patrząc z biologicznego punktu widzenia, jest to proces dający przyjemność. Samo oglądanie rzeczy, które potencjalnie możemy kupić, daje nam dopaminowego kopa. Dokładnie tak samo działają sporty ekstremalne, próbowanie nowych potraw, gry komputerowe, a także hazard czy narkotyki. Przy zakupach pobudzenie ośrodka przyjemności jest krótkotrwałe, ale niezwykle miłe. I uzależniające. Na tyle, że chcemy to robić znowu, i znowu, i znowu.


Byt określa świadomość

Zdarzyło mi się kiedyś, za czasów studenckich, mieszkać w ładnym pokoju w willowej dzielnicy Krakowa. Stosunkowo ładnym, bo wówczas wygląd był ostatnią rzeczą, na którą się patrzyło przy mieszkaniu do wynajęcia. W zimie było tam 12 stopni, więc musiałam się stamtąd wyprowadzić, do pierwszego lepszego lokum z miejskim ogrzewaniem, jakie znalazłyśmy w środku roku akademickiego. Pamiętam dobrze ten wieczór, kiedy przewiozłam rzeczy i wniosłam je do nowej przestrzeni. Królował tam kolor limonkowo-musztardowy, zasłony miały ten nieokreślony odcień, jaki zwykle widuje się na tanim pasztecie, a obrazu nędzy i rozpaczy dopełniała jedna 25-watowa żarówka, osłonięta dziko pomarańczowym klosikiem z frędzelkami w kolorze kupy. Pamiętam – bo mnie to wszystko zabolało tak, jak osobę z dobrym słuchem muzycznym boli fałszywy śpiew.


Podnietki nieuleczalnej estetki

Ten zmysł estetyczny, który we mnie wyrobiono i kształtowano od wczesnego dzieciństwa (dzięki, mamo!), mocno utrudnia niekupowanie. W brzydkich wnętrzach powoli umieram, jak roślina bez dostępu do słońca. Jeśli uważam, że w jakimś ubraniu źle wyglądam, od razu staję się przygnębiona (i vice versa, kiedy jestem przygnębiona, mam na ten stan ducha specjalne ubrania). Układałam jedzenie na talerzu długo przed istnieniem Instagrama. Potrafię kupić coś do jedzenia tylko dlatego, że ma piękne opakowanie. Krótko mówiąc, odczuwam głęboką potrzebę posiadania ładnych rzeczy. Niezwykle trudno pogodzić ją z minimalizmem czy zrównoważoną konsumpcją, szczególnie pracując w branży marketingowej.


Etyka, etyka, tkliwa dynamika

Mimo to od jakiegoś czasu przy każdych zakupach doświadczałam uczucia, z jakim muszą mierzyć się nałogowi gracze czy narkomani. Poczucie winy towarzyszyło mi za każdym razem, kiedy odchodziłam od sklepowej kasy. Reminiscencje z lektury „No logo” Naomi Klein (książki wydanej 20 lat temu!) pojawiały się w głowie zupełnie nieproszone. Naprawdę było mi źle z tym, że przykładam rękę do istnienia sweat shopów czy testowania kosmetyków na zwierzętach. Oraz wszystkich innych (i licznych) mrocznych aspektów masowej produkcji dóbr. I to w imię czego? Wyglądania ładnie?


Epoka nadmiaru

Bo ten problem dotyczy, rzecz jasna, nie tylko ubrań i dodatków, ale wszystkich innych towarów, jakie obecnie wytwarzamy. Trudno znaleźć coś odkrywczego w myśli, że na świecie istnieje zbyt dużo przedmiotów. A wciąż, w każdej minucie powstają nowe. Nawet jeśli częściowo recyklingujemy nasze zasoby (plastik, przypominam, powstaje przy użyciu surowców nieodnawialnych, metale czy szkło też nie rosną na drzewach), to nie jesteśmy w stanie robić tego bezstratnie i na tyle sprawnie, żeby można było to nazwać zamkniętym obiegiem dóbr.


Ciężar odpowiedzialności

Często czuję się tak bardzo bezsilna, bo wiem, że na mnie jedną ograniczającą zakupy przypada ileś tysięcy osób, które co miesiąc wychodzą z pełną torbą z którejś z sieciówek, w których ceny są równie niskie co płace dla pracowników. Jednocześnie wierzę, że pisanie i głośne mówienie o zmianie naszych wzorców konsumpcji ma szansę wesprzeć zmiany w ilości oraz jakości produkowanych towarów. Wiele dużych firm już coś robi, pewnie będzie ich coraz więcej. I każdy z nas się do tych zmian dokłada, dokonując codziennych wyborów. Zasadniczo zawsze, kiedy siadasz do posiłku – czyli kilka razy dziennie – głosujesz swoim widelcem.


Bez wyjścia

Konsumowanie i kupowanie są nieuniknioną konsekwencją istnienia w dzisiejszym świecie. Ograniczanie tego procederu jest dla mnie próbą znalezienia równowagi pomiędzy zaspokojeniem moich potrzeb podstawowych (głodu, komfortu cieplnego, odpoczynku, estetyki) a czuciem się w porządku wobec świata. A moje potrzeby nie są stałe. Tak całkiem prywatnie, miniony rok był rokiem życiowych rewolucji. Zmieniłam pracę z biurowej na domową oraz przeniosłam się do Londynu. Pierwsze zdarzenie wzbudziło we mnie potrzebę wprowadzenia zmian w szafie. Drugie zapoczątkowało intensywne pozbywanie się (choć nie tak intensywne, jakbym tego chciała), a następnie proces wicia gniazda w nowym miejscu (który wciąż trwa).


Przejdźmy wreszcie do rzeczy. Co konkretnie kupiłam przez miniony rok? Poniżej lista. Zaznaczyłam pogrubieniem to, co było z drugiej ręki. Czerwonym x oznaczone są polskie marki. Szczegółowe zapiski prowadzę tylko dla własnego konta, więc są tu wyłącznie przedmioty, które kupiłam dla siebie. Nie ma nic wspólnego czy przeznaczonego dla Ono (a przez miniony rok dwukrotnie musieliśmy wymieniać garderobę, bo latorośl wyrosła).


UBRANIA

  • strój do jogi (legginsy, stanik)
  • 3 sukienki z dzianiny + jedna xxxx
  • 2 bluzki z długim rękawem xx
  • kurtka wiatrówka x
  • lniane szorty
  • sweter kaszmirowy
  • wełniana spódnica x
  • 2 białe t-shirty
  • płaszcz przejściowy

BIELIZNA, BUTY, DODATKI

  • 3 pary majtek xxx
  • 2 biustonosze
  • granatowe półbuty x
  • czarne sztyblety x
  • plecak codzienny
  • rękawiczki wełniane x
  • apaszka x
  • torba do wózka
  • mała torebka x

POZOSTAŁE

Maska antysmogowa x, wielorazowe płatki kosmetyczne (od września nie kupiłam zwykłych płatków!), notes od Małgo Frej x, korekcyjne okulary przeciwsłoneczne, koc Skip Hop, etui na Kindle, szklana butelka na wodę, parasol, mata do jogi, kiełkownica x, elektryczna szczoteczka do zębów, jakieś talerzyki i pewnie jeszcze kilka rzeczy, których nie uwzględniłam w szczegółowej liście.


Sukcesy i porażki

Co mi wyszło?

1) Większość tych rzeczy została wyprodukowana w Polsce.

2) Stosunkowo dużo kupiłam z drugiej ręki – jak na mnie, bo nigdy nie byłam maniaczką lumpeksów i zakupy rzeczy używanych średnio mi idą. Ale traktuję je jak ratowanie dobrych rzeczy od śmietnika.

3) Całkiem nieźle idzie mi czytanie metek i ocena, czy dana rzecz ma szansę zostać ze mną na długo.

4) Naprawiam zamiast wyrzucać (bo jeśli wyrzucę, to będę musiała kupić).

5) Zmieniłam nawyki, kupuję dużo bardziej refleksyjnie, zastanawiam się dłużej, znacznie częściej rezygnuję z finalizacji transakcji, wybieram przeżycia zamiast rzeczy.

6) Zdołałam się trzymać zasady one in, one out, pozbyłam się nawet większej liczby rzeczy niż kupiłam.

Co nie wyszło? ILOŚĆ. Skoro tyle kupiłam w roku ograniczania zakupów, to jak wyglądałaby ta lista w „normalnym” roku?! Autentycznie jestem w szoku, kiedy to sobie spisałam. Jak do tego doszło, nie wiem!


Plan na 2020

  1. Kupię najwyżej 12 rzeczy z kategorii ubrania/buty/dodatki.
  2. Przynajmniej 1/3 kupionych przeze mnie przedmiotów (ze wszystkich kategorii, także wspólnych i dla Ono) będzie z drugiej ręki.
  3. Przynajmniej 1/3 kupionych przeze mnie przedmiotów będzie z firm, które produkują w sposób zrównoważony, etyczny, bez wyzysku pracowników, niszczenia środowiska, testów na zwierzętach itd.
  4. Doprowadzę moją kosmetyczkę do stanu zero waste w co najmniej 80% (4 na 5 produktów w opakowaniach nadających się do przetworzenia i/lub z recyklingu) oraz 100% cruelty free (niestety mam kilka rzeczy z L’Oreala i firm, które do nich należą).
  5. Wrócę do co najmniej 1 dnia w tygodniu z dietą wegańską (i będę o tym pisać na Insta).

Grupa Nie Kupuję Tego nadal działa.

Można dołączać, bez względu na to, na jakim etapie (nie)zakupowej drogi się znajdujesz.

Inspirujemy. Pomagamy. Wspieramy.
Bez oceniania i krytyki.