Końcówka roku zazwyczaj kojarzyła mi się z zakupowym szaleństwem. Dekoracje, prezenty, no i oczywiście jedzenie dla pułku wojska. Udało mi się tego uniknąć, a niespełna 4-letnie Ono zaskoczyło mnie swoim podejściem.

Święta we troje

Zdecydowaliśmy się zostać w Londynie na święta. Lotniska w okresie bożonarodzeniowym z całą pewnością nie wyglądają jak Heathrow w „Love Actually” i nie chcieliśmy w ten sajgon ciągnąć kilkulatka. Mogliśmy na spokojnie zastanowić się, które tradycje świąteczne chcemy kultywować, a które wolimy sobie odpuścić. Była minimalistyczna choinka zero waste, którą zrobiłam własnoręcznie. Był domowy barszcz według przepisu mojej mamy. Uszka ulepiłam sama, a grzyby (zebrane jesienią i ususzone w domu) przysłała teściowa. Ono było i tak zbyt podekscytowane, żeby choćby siąść z nami do stołu, nie mówiąc o jedzeniu. Przeżyło wieczór na frytkach z piekarnika, które przygotowałam do pstrąga kupionego przez aplikację Too Good To Go w pobliskim sklepie rybnym. Do tego wegańskie carpaccio z buraków oraz korzenne tiramisu. Nic się nie zmarnowało, niczego nie musieliśmy w siebie wmuszać na siłę przez kolejny tydzień.


Prezentowe szaleństwo

Czyli Ono dostało: deskę balansującą, lokomotywę na baterię i wiadukt do drewnianej kolejki, kasę sklepową, akcesoria do gotowania, szczekającego pieska oraz książeczki. (Z czego ja kupiłam 3 z tych rzeczy). On dostał bilet na koncert i kubek KeepCup. Ja akcesoria do makijażu, w tym gąbkę konjac (i teraz On się śmieje, że myję twarz koniakiem #nabogato) oraz złotą tacę. Wydawało mi się, że to bardzo mało przedmiotów, jednak dla Ono był to nadmiar, szczególnie w obliczu faktu, że korzystamy z wypożyczalni zabawek i raz na miesiąc pojawia się pudło z nowymi rzeczami. Już pierwszego dnia świąt nasze dziecko, pobawiwszy się kwadrans nowymi zabawkami, nadąsało się z powodu tego, że nie ma dzisiaj urodzin i że prezenty się skończyły.


Święta jak z reklamy

Moja prywatna wizja idealnych świąt jest mieszanką: tych trzydziestu kilku Gwiazdek, jakie sama przeżyłam, tych opisanych w książkach Musierowicz i Montgomery, tych z „Dziadka do Orzechów”, tych z filmów i seriali. Na tej wizji spoczywa gruba warstwa lukru, którą bez pytania wylewają reklamy barszczu z torebki, napojów gazowanych czy przesłodzonej czekolady z olejem palmowym. No i jest też internet, któremu znacznie bliżej do reklam. Zwykły człowiek nie kupuje co roku wielkiego kartonu pierdółek do dekoracji z najnowszej kolekcji jakiejś wnętrzarskiej sieciówki ani trzech nowych kiecek specjalnie na kolację wigilijną (plus miniaturka z organicznej bawełny dla noworodka), a budżet na prezenty w większości znanych mi rodzin nie oscyluje w okolicy tysiączka na łeb.


 

We’re living in a material world

Chciałam od tego uciec. Zdrapać mdląco słodki lukier i wrócić do podstaw. Do radości z bycia razem. Do posiłku innego niż zawsze. I to wszystko mi się udało. Ale uciec od kupowania nie zdołam. Dużo większe ode mnie machiny pracują przez cały rok, żebym już w listopadzie poczuła nie magię świąt, a świąteczną gorączkę. Można zapomnieć, że w świętach nie chodzi o prezenty, a w prezentach o przedmioty.


Kiedy dajemy komuś prezent, mówimy mu:

  • Dostrzegam ciebie i twoje potrzeby.
  • Chciało mi się zastanowić, co ci się spodoba.
  • Chcę twojego szczęścia i dobrego samopoczucia.
  • To, czego potrzebujesz, ma dla mnie znaczenie.
  • Jesteś dla mnie ważny.
  • Doceniam to, jakim jesteś człowiekiem.

Potrzeba świętowania

Ono, które dopytuje, kiedy będzie mieć urodziny – tak naprawdę pyta „kiedy będzie ten dzień bycia w centrum uwagi, cały dzień dla mnie? kiedy mogę założyć tiulową sukienkę i opaskę z koroną? kiedy wszyscy będą patrzeć tylko na mnie? kiedy dostanę tort na śniadanie i nikt nie będzie narzekać, że zaczynam dzień od słodyczy?”. Nawet kiedy mówi o prezentach, nie oznacza to potrzeby posiadania rzeczy. To wciąż jest potrzeba bycia ważnym i dostrzeganym. Potrzeba oderwania się od codzienności, którą ma każdy człowiek.


To my decydujemy, jak ją zaspokajamy. Czy kupowaniem, czy inaczej.