Lubię jeść. I lubię gotować. Dlatego przez cały październik co tydzień rozwiązywałam bardzo trudną zagadkę, czyli: co zrobić na obiad?

Jadłospisowe sudoku

On ma alergię krzyżową. Na marchewkę, pietruszkę, seler, miód, orzechy włoskie i pistacje, pestki słonecznika, mandarynki. Do tego nie tknie niczego, w czym czuć smak jajek, ani żadnego nabiału poza żółtym serem. Ja ograniczam mięso i jestem uczulona na owoce morza (nie wiem, które konkretnie, bo wysypki dostałam po bouillabaisse). Ono jest prawie wege (czasem zje szynkę albo parówkę), gardzi wszelkimi miksami, gulaszami, klopsikami, sosami i eintopfami. Żywi się zasadniczo ryżem, makaronem i ziemniakami. Solo. W tej sytuacji układanie menu nawet na jeden dzień jest jak zagadka kryminalna albo bardzo trudne sudoku. A żeby było zbilansowanie, różnorodnie i do tego sezonowo? Za dużo zmiennych!


Planowanie posiłków a praca

Od kiedy pracuję zdalnie i jednocześnie opiekuję się Ono, mam więcej czasu na wszelkie czynności związane z prowadzeniem domu. Bo po prostu w tym domu jestem. Mogę nastawić zupę i ona się gotuje gdzieś w tle, podczas gdy ja siedzę przy komputerze albo buduję tory. Jednocześnie czas, jaki mogę i chciałabym poświęcać na zakupy, wcale się nie wydłużył. Szkoda mi marnować cenne minuty na codzienne wędrówki do sklepu –staram się to ogarniać raz na kilka dni. Dla wielu osób ideałem są duże zakupy raz w tygodniu, jednak ja do tego nie dążę. Wynika to z rozmiarów naszej kuchni: zwyczajnie nie mam gdzie trzymać zapasów na 7 dni.


Po co w ogóle to robić?

Jeden powód już wymieniłam, to oszczędność czasu. Drugi, chyba nawet ważniejszy, to kwestia organizacji. Kiedy siądę raz w tygodniu i zrobię listę posiłków wraz z listą zakupów, niewiele potrzebuję każdego dnia, żeby czuć, że COŚ zrobiłam. Wokół przygotowywania i podawania posiłków dla mnie i dla Ono konstruuję plan dnia, nawet jeśli to dzień wychodzący, z wycieczką do centrum czy dłuższym spacerem. Na koniec, tylko w ten sposób udaje mi się w miarę zbilansować dietę naszej trójki. Gdyby nie planowanie, jedlibyśmy makaron zdecydowanie częściej niż powinniśmy.


Jak planować posiłki?

Każdy może mieć inną odpowiedź na to pytanie. Moja metoda jest „tęczowa”. Przeczytałam kiedyś, że wyznacznikiem różnorodności są m.in. różne kolory warzyw i owoców na talerzu. W zależności od barwy, dany produkt zawiera inne substancje odżywcze. Spodobała mi się ta zasada i sięgnęłam po nią, tworząc listę jadanych przez nas potraw. Ta lista to pierwszy i chyba najbardziej czasochłonny krok. Później już będzie łatwiej, zapewniam! Moją budowałam właśnie w oparciu o kolorystykę: mam dania czerwone, zielone, żółte, pomarańczowe, niebieskie/fioletowe, białe, brązowe/czarne. Grup jest siedem, więc idealnie dzielą się przez dni tygodnia.


Planowanie posiłków: krok po kroku

  1. Zrób listę posiłków, jakie potrafisz przygotować i lubisz jeść.
  2. Podziel ją na kategorie (makaron/ryż/kasza albo warzywne/mięsne/rybne albo wg kolorów, albo jak tylko chcesz).
  3. Wybieraj posiłki z listy i zapisuj je w tygodniowej tabelce. Pilnuj, żeby wybierać z różnych kategorii!
  4. Zrób listę zakupów.

Jedzeniowa grywalizacja

Od lat staram się mądrze gospodarować zasobami, jakie mam, także tymi jedzeniowymi. Innymi słowy: nie wyrzucam jedzenia, które nie jest zepsute. Ostatnio jeszcze przeczytałam „Na marne” Marty Sapały (autorki eksperymentu z rocznym niekupowaniem, opisanym w „Mniej”). To mnie popchnęło do bardzo uważnego przyglądania się zawartości naszej lodówki oraz temu, co wędruje do kosza z food waste. Co jakiś czas do planowania wprowadzam dodatkowy poziom trudności i rywalizuję sama ze sobą. Mięso już ograniczamy (świeżego nie kupuję wcale, wędliny raz na 2-3 tygodnie w małej ilości). Wprowadziłam dużo zamienników produktów odzwierzęcych. Jak tylko mogę, wybieram surowce łatwe do przetworzenia.


Kuchnia less waste

Teraz przyszedł u nas czas na ograniczenie wyrzucania. To można załatwić na wiele sposobów. Ja na przykład zaplanowałam na ten tydzień kilka potraw z wykorzystaniem bulionu warzywnego, który przygotowałam w zeszły weekend: zupa pomidorowa, risotto z dynią, sałatka z kuskusem i zielonymi warzywami. Tak długo polowałam na korzeń selera, żeby bulion smakował jak trzeba, że teraz nie wyleję ani kropelki!


Przydatna lista zakupów

To chyba oczywiste, że spisanie listy zakupów pozwala oszczędzić czas (zakupy robisz szybciej i nie musisz wracać do sklepu, bo czegoś zabrakło), pieniądze (unikasz impulsywnych decyzji) oraz zasoby (zużywasz to, co masz, i mniej wyrzucasz). Więc bez tego ani rusz! Trochę zmodyfikowałam nasze domowe must have i obecnie zawsze mam w domu zestaw produktów, które pozwoliłyby nam przeżyć 3-4 dni w razie przykładowo apokalipsy zombie, przy jednoczesnym jedzeniu różnorodnie i smacznie (tak, wiem, że podczas apokalipsy to nie jest priorytet, ale zbliża się Brexit, a to prawie to samo).


Zakupy w październiku

W zeszłym miesiącu udało mi się upiec scones (liczy się jako bułki) oraz pizzę. Dolny piekarnik nadal działa jak chce i znienacka się wyłącza, mimo że przetkałam mu dziurki wykałaczką. Oprócz jedzenia i jakiejś domowej chemii kupiłam w październiku:

  • spódnicę (dla siebie, z drugiej ręki)
  • ubrania i buty oraz jakieś ozdoby do włosów (dla Ono, część oddałam, w tym obie pary butów)
  • jednorożca My Little Pony (dla Ono, z drugiej ręki)
  • kilka ebooków (m.in. ebook Pauliny Stępień o lunchboksach czy dla mojej firmy, o Instagramie)
  • wieszak na spódnice i kilka koszyków (do domu, mam dzięki nim porządek w ubraniach i w kuchni)
  • bilety lotnicze i kolejowe do Polski

Plan na listopad

Nasze potrzeby, na szczęście, nie są wielkie. Ono potrzebuje butów i jednoczęściowych piżamek, a ja butów i być może płaszcza. Dom potrzebuje trzech talerzy, bo dokładnie tyle wyszczerbiła nam zmywarka (nie mam pojęcia, jak to się stało, ale włożyłam dobre, a wyjęłam uszkodzone). Moja kosmetyczka potrzebuje kilku drobiazgów, m.in. balsamu do ust. Mogę już teraz powiedzieć z całą pewnością, że udało mi się zrealizować jeden z celów wyznaczonych na początku tego roku. Oszczędziłam tyle, ile w zeszłym roku wydałam na ubrania. Z lekką górką.


Generalnie jestem z siebie zadowolona. Chociaż czuję, że powinnam trochę powyrzucać przed końcem roku… ZNOWU.