Drugi miesiąc niekupowania za mną. Choć może należałoby napisać „niekupowania”, bo przecież całkiem nie jestem w stanie wyeliminować zakupów. Mimo usilnych prób przestawienia naszej trójki na odżywianie się światłem słonecznym, w zimowym Krakowie okazało się to niemożliwe.
Poniżej moje zakupowe podsumowanie lutego. Czy udało mi się zrealizować styczniowe plany?
Budżeciki do kontroli
Spisywanie budżetu idzie mi sprawnie od prawie roku. Zidentyfikowałam kilka newralgicznych problemów i pracuję nad ich rozwiązaniem. Jednym z nich okazała się kwestia jedzenia do pracy. Jak się okazuje, trzymanie się ustalonej kwoty nie wychodzi mi najlepiej.
Kartą nie warto
Zauważyłam, że kiedy płacę kartą – a tak robię od lat, prawie nigdy nie mam gotówki – to bardzo trudno jest mi zachować w pamięci, jaką część przysługującego mi budżetu już wykorzystałam. A wystarczy kilka bardziej zajętych dni, zaległości w spisywaniu paragonów… i ląduję z kwotą, która o 50% przekroczyła zakładaną. A to tylko kanapka za 4 zł, zupa za 6 zł czy rogalik za 1,20 zł. Tyle, co nic!
Do koperty
Wiedziałam, że istnieje coś takiego, jak system kopertowy, jednak dotąd nie potrzebowałam z niego korzystać. Ta metoda oszczędzania polega na tym, że dzielimy budżet na koperty (lub pudełka, słoiki, puszki) i na początku okresu rozliczeniowego – czyli po wypłacie – wkładamy do każdej określoną kwotę. W gotówce. To pozwala naocznie i namacalnie się przekonać, ile dokładnie pieniędzy zostało na daną pozycję z budżetu.
Niegotowa na gotówkę
Zastosowanie tej metody w moim przypadku nie wchodziło w grę. Przelewy elektroniczne są po prostu wygodne i nie zamierzałam tego zmieniać. Ale mogłam wprowadzić jedną, małą zmianę! Mam jedną „kopertę” w postaci funduszu lunchowego. Co oznacza, że płacę gotówką za jedzenie do pracy.
Za dobrą monetę
Przez 4 tygodnie płaciłam tylko gotówką w piekarni i spożywczym. W piątek wyciągałam ustaloną kwotę z bankomatu (1/4 budżetu) i wkładałam ją do portfela. Na termin eksperymentu wybrałam luty, bo dzieli się przez 7 i to ułatwiło podział.
3 rezultaty płacenia gotówką:
- nie przekroczyłam budżetu (na jedzenie do pracy wydałam o 20% mniej niż zakładałam)
- mogłam zrobić zakupy, kiedy w piekarni zepsuł się terminal
- zmieniłam formułę spisywania wydatków
Wady płacenia gotówką
Od 13 lat zbieram paragony i już się do tego przyzwyczaiłam, więc nie musiałam pamiętać o kolejnej rzeczy. Bankomat mam zawsze po drodze, zresztą w ostateczności mogłam zapłacić kartą, gdyby była taka konieczność. Te dwie drobne niedogodności są jednak niczym w porównaniu z komfortem, jaki daje odzyskanie kontroli nad budżetem. I wiem, że będę nadal działać w tym systemie.
Co kupiłam w lutym?
- kosmetyki na miejsce tych, które zużyłam:
krem do twarzy i szampon z apteki - olej z wiesiołka w kapsułkach (suplement dla mnie)
- bransoletka do MiBanda (prezent dla Niego)
- 2 książeczki i puzzle dla Ono (kolejny toy detox się zbliża!)
- bidon (plastikowy, stwierdziliśmy, że szklany to zbyt duże ryzyko)
Plan zakupowy na marzec
Dla siebie chcę kupić plecak miejski, który zastąpi mi moją małą codzienną torebkę. Nie mieszczę w niej obiadu do pracy, co w kontekście w miarę udanego eksperymentu z planowaniem posiłków i gotowaniem na zapas, trochę mi utrudnia życie.
Za to nie będę nic kupowała dla Ono. Zamiast tego zrobię porządki na regale zabawkowym, bo ostatnio większość rzeczy leży i się kurzy. W kwietniu Ono czekają urodziny i już się boję, co to będzie.
Reply