Uciekam. Jak wygląda i po co jest dieta informacyjna?

34 gigabajty informacji dziennie. Tyle przyswaja mózg przeciętnego internauty. Nic dziwnego, że czuję się ostatnio taka zmęczona i przytłoczona.

Stwierdziłam, że czas na dietę.

Usuń ciasteczka

Mój mózg bardzo potrzebuje takiego przycisku. Niestety, model Człowiek nie jest w niego wyposażony. Chociaż czasem bardzo bym chciała, nie mogę zrobić sobie porządku w pamięci tak, jakbym sprzątała twardy dysk w komputerze. Jedynym sposobem, jaki pozwala mi jako tako panować nad chaosem w głowie, jest ścisła selekcja informacji, jakie do niej trafiają.


Mentalna pustelnia

Jest to o tyle trudne, że w dzisiejszych czasach naprawdę trudno zostać cyfrowym pustelnikiem. Być może udałoby mi się to, gdybym wykonywała inny zawód… Choć nie przychodzi mi na myśl żadna praca, którą można wykonywać zupełnie bez udziału internetu. Zawsze jakoś komunikujemy się ze światem, zbieramy klientów, promujemy swoje produkty. Rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady? Mam w rodzinie osobę, która prowadzi rodzinną pracownię serowarską w małej wiosce w Karkonoszach. Bez fanpage’a i strony internetowej chyba nie mogliby funkcjonować.


Robię co mogę

W trosce o dobrostan mojej głowy wdrażam takie rozwiązania, które wdrożyć mogę. Bo w takiej diecie informacyjnej nie chodzi o to, żeby nie konsumować wcale, tylko żeby konsumować mniej. O ile mniej? O tyle, ile się może. Tylko tyle i aż tyle. Podobną zasadę stosuję wobec produkcji śmieci, jedzenia mięsa, spożywania cukru czy skracania swojej listy zadań. Rozwiązania radykalne nigdy się u mnie nie sprawdzały – znacznie bardziej wolę powiedzieć sobie „ograniczam to i to” niż „od dzisiaj koniec z…”.


Jak zacząć?

Jak w przypadku wszystkich zmian, tu działa metoda małych kroków. Ja zaczęłam od największego zła wszystkich reklamodawców, czyli od zainstalowania programu blokującego reklamy. (Dział digital w pracy mnie za to mocno hejtuje). Jednak muszę dbać o siebie, bo nie na wiele się przydam, jeśli będę przestymulowana. Krakowskim targiem, stosuję to rozwiązanie jedynie na niektórych moich urządzeniach. Pozwala mi się to skupić na skuteczniejszym tworzeniu treści – co jest, bądź co bądź, podstawą mojej pracy. Niektórzy ludzie mają tzw. ślepotę bannerową i w ogóle nie rejestrują tego, że im się coś animuje w polu widzenia. Cóż, ja niestety cierpię na odwrotną przypadłość i nierzadko jestem w stanie powtórzyć słowo w słowo reklamy, które przemknęły mi gdzieś w ciągu dnia.


Małe oczka

Zanim zacznę czytać jakąś książkę, przesiewam ją przez moje sitko z bardzo małymi oczkami. Tylko wartościowe pozycje mogą się ostać. Nie bez bólu pogodziłam się z faktem, że nie dam rady przeczytać wszystkich wartościowych książek tego świata. Mimo że czytam szybko, bo po polsku nawet 150 stron na godzinę. Dodatkowo, lubię wiedzieć różne rzeczy, więc często sięgam po literaturę popularnonaukową czy poradniki. W nadmiarze to jest piekło informacji, które muszę sobie potem osładzać powrotami do Musierowicz czy Montgomery, tak dobrze znanej, że fragmenty mogę recytować z pamięci. To mój książkowy comfort food, który nie dokłada swojej cegiełki do tych wszystkich informacji, jakich potrzebuję, żeby być lepszym człowiekiem, pracownikiem czy rodzicem.


Czysta skrzynka

Jest taki rodzaj diety, określany mianem „czystej michy”. Chodzi o zdrowe odżywianie bez niepotrzebnych dodatków do żywności. Podobne zasady staram się wdrożyć w swojej skrzynce mailowej. Przede wszystkim usunąć subskrypcje newsletterów, z których nie korzystam. Kolejnym krokiem jest tzw. zasada inbox zero, czyli zupełna pustka i rozprawianie się z nowymi wiadomościami od razu, kiedy przyjdą. Na koniec (to coś, nad czym wciąż pracuję) ustalenie pór lub dni sprawdzania maila. Już dawno wyłączyłam powiadomienia na komórkę, jednak wciąż nie doszłam do punktu, w którym wchodzę na skrzynkę inaczej niż „o, mam chwilę, to może teraz”.


Be jak brak

Od kilkunastu lat żyjemy bez telewizora. Przestałam kupować dzienniki, a moją stroną startową w komputerze jest Google, nie żaden portal z newsami. Nie śledzę portali plotkarskich ani żadnych forów tematycznych. Słuchamy jednej stacji radiowej – takiej dla emerytów, gdzie muzyka jest spokojna i mocno retro, a dziennikarze mówią powoli. Galerie handlowe odwiedzam tylko jeśli muszę, bo mnie to nie relaksuje, a męczy. Niemal wszystkie zakupy robię online, począwszy od spożywczych, poprzez ciuchy i buty, skończywszy na kosmetykach czy rzeczach dla dziecka. Zawsze noszę przy sobie czytnik, co pozwala mi nie scrollować Facebooka, kiedy np. stoję w kolejce na poczcie albo czekam na tramwaj. Staram się odchodzić od mitu wielozadaniowości i nie rozmieniać się na drobne, jednocześnie gotując i oglądając serial, bo zwykle kończy się to u mnie uczuciem, jakby w mojej głowie mieszkał rój rozzłoszczonych pszczół.


Mniejsze zło

Wciąż mam konto na Instagramie, Facebooku czy Pintereście. Dla mnie to narzędzia, z których staram się korzystać rozsądnie. Pomaga mi w tym np. wtyczka do przeglądarki, która zamiast niekończącego się feedu na FB wyświetla nibywzniosłe cytaty – dzięki temu nie kusi mnie, żeby wsiąkać w ten szum informacyjny i godzinami go scrollować. Wciąż jednak czytam za dużo tekstów innych ludzi, tekstów bez znaczenia, które w żaden sposób nie wpływają na moje życie pozytywnie. Dużo roboty przede mną. Roboty czasochłonnej, bo ograniczenie listy znajomychodlajkowanie spamujących fanpage’y czy  wyjście z czasem-przydatnych-grup zajmuje sporo czasu, który chcąc nie chcąc, muszę spędzić na fejsie. Co próbuję przecież ograniczyć.


Dziecko w czasach techzarazy

Dowiedziono naukowo, że dzieci zachowują się gorzej, kiedy czują, że uwaga obecnego przy nich rodzica odpływa w wirtualny świat. Przez jakiś czas obserwowałam Ono pod tym kątem i rzeczywiście, tak to działa. Zaangażowanie w zabawę pryska w mgnieniu oka, kiedy pochylam się nad telefonem i nagle jest mamooo chodź, mamooo zrób, mamooo zauważ mnie. Dlatego dużo mniej Ono ostatnio na moim Insta (oraz mniej mnie ogólnie, co również wynika z diety). Mała strata dla ludzkości, duży zysk dla nas.


Co jeszcze chcę zrobić?

Zmiany, jakie planuję wprowadzić w najbliższym czasie, to:

  • rutyna poranna bez komórki – zwykle ubieram się i szykuję rano, czytając nowe artykuły w aplikacji Clou. Mam wtedy poczucie, że robię coś konstruktywnego. To złudne, więc zamierzam z tym zerwać. Dawka informacji z rana nie jest mi tak potrzebna jak spokojny rozruch i pokojowe współistnienie z rodziną.
  • weekendy bez internetu – marzenie, jednak jeszcze nie wymyśliłam, jak to ugryźć. W telefonie mam choćby rozkłady jazdy, bilety, mapę, aparat fotograficzny i mnóstwo innych przydatnych podczas wyjść rzeczy. Póki co, udaje mi się zmniejszyć czas spędzany z telefonem, w czym pomaga mi aplikacja Instant.
  • ograniczenie aktywności na Facebooku – mam swoją grupę dla rodziców, grupę koordynującą akcję z wędrującą sukienką oraz fanpage i zasadniczo mogłabym skupić się tylko na nich. Próbuję. Nie zawsze wychodzi. Jestem tylko człowiekiem.

Daj znać, jak sobie radzisz z oswajaniem tych codziennych gigabajtów informacji.

A może… nie radzisz sobie i ten wpis publikuję w samą porę? Pogadajmy!

By

Posted in

10 odpowiedzi

  1. też nad tym pracuję; dla mnie zmora jest jeszcze messenger, i znajomi którzy liczą, że skoro do mnie piszą, to mam odpowiedzieć tu i teraz, więc ja zaczełam od wyciszenia powiadomień w messengerze, i większość znjaomych ucze, chcesz pogadać, to zadzwoń, chcesz sie umówić zadzwoń; pracuję też nad weekendami bez telefonu, no chyba że do robienia zdjęć; i tak ja już usłyszałam od starszego synka: mamo, a ty ciagle tylko w telefonie – i to było jak kubeł zimnej wody wylany na głowę

    1. Messenger najgorzej! Szczególnie że ze mną ludzie się praktycznie nie kontaktują przez telefon. Czasem ktoś SMS-a wyśle.

  2. Nie radzę sobię…Czasem zastanawiam się, czy nie będę musiała w końcu uciec się do radykalnych rozwiązań.

    1. Może warto spróbować najpierw powyższych sposobów? 🙂 Dobrym sposobem jest też aplikacja, która ogranicza czas spędzony na różnych aktywnościach (są na telefon i na komputer też).

  3. Noszenie przy sobie czytnika – genialne! Strasznie mnie denerwuje, gdy sięgam po telefon i scrolluję te same posty. Na FB jestem bezlitosna w „przestań obserwować” i „nie pokazuj mi tej reklamy”. Ostatnio wciągnęłam się w czytanie i zauważyłam, że bardzo mnie to odpręża. Wolę książkę (lub film) niż scrollowanie tych samych treści. Ale nawyk jest nawykiem. Biorę sobie do serca ten wpis!

    1. Dobra rada z tym „przestań obserwować”. Też odlajkowuję regularnie różne fanpage albo ukrywam ludzi, którzy dużo wrzucają. Niestety, ale informacja, że ktoś szuka mieszkania, na nic mi się nie przyda (i tak nie pomogę), a zwiększa mi szum w głowie. Metaforycznie, rzecz jasna.

  4. Awatar Joanna Kurpiewska
    Joanna Kurpiewska

    Pytanie do tych, którzy też walczą – jak sobie radzicie z uczuciem, że coś Was omija? Amerykanie ponoć już to nazwali – 'FOMO – fear of missing out’. Ja właśnie tak mam, gdy robię sobie odwyk od portali informacyjnych i grup i zawsze do nich predzej, czy później wracam…

    1. FOMO potrafi dać w kość… Dla mnie to było o tyle trudne, że zawsze żyłam w przeświadczeniu, że wiedza to wartość. Że bycie elokwentnym, zorientowanym, oczytanym i na bieżąco to niejako obowiązek człowieka, który chce sobą coś przedstawiać. I że te informacje trzeba mieć jak na szkolnej olimpiadzie, wszystkie w głowie, bez dostępu do źródeł.

      Wyleczyłam się tak, że na chłodno przeanalizowałam, w jaki sposób informacja o tym, że jakaś moja dalsza znajoma przeprowadza się z Łodzi do Gdańska, buduje mnie jako osobę. Albo jak wpływa na moje życie informacja o tym, jaki fotelik samochodowy pasuje do Forda Focusa, a jaki na pewno nie. Każdą, dosłownie KAŻDĄ informację, możesz googlnąć w kilka sekund bezpośrednio z telefonu, który masz przy sobie. Nie musisz jej przechowywać w głowie. Wręcz nie powinnaś. Odpowiednia ilość przestrzeni jest potrzebna, żeby myśli pływały swobodnie. Nie daj sobie zrobić z głowy baseniku z karpiami 😀

      1. super to opisałaś Olga, mnei ilość informacji zaczęła przytłaczać, a już najbardziej te wszelkie zaproszenia do różnych wyzwań, bezpłatnych webinarów, szkoleń, sugerujących, że jest tyle obszarów mojej niekompetencji, niewiedzy, jako mamy, człowieka, a juz kobiety to wogóle, że bez tej reki pomocy sobie nie poradzę; zaczęłam mocno selekcjonować tego typu treści, to znaczy zastanawiam się czego mi teraz potrzebuje, czy są faktycznie jakies obszary, rzeczy, skille nd którymi chcialabym pracować; bo od nadmiaru treści, newsów czułam się i czasami wciąż czuję zwyczajnie przytłoczona

        1. Poruszyłaś jeszcze jeden aspekt tego natłoku informacji – ciągłe wytykanie niekompetencji. Szczególnie przy rodzicielstwie tak jest, że masz poczucie, że jeśli nie pochłoniesz odpowiednio dużej dawki wiedzy na jakiś temat, to narazisz dziecko na śmierć lub co najmniej kalectwo (fizyczne albo emocjonalne).

          Jestem całym sercem za tym, żeby się rozwijać i uczyć wciąż nowych rzeczy. To jest dobre. Sama się teraz zapisałam na fajny kurs z rozwiązywania konfliktów, bo czuję, że to mi się przyda 🙂 Ale nie możemy dać się wpędzać w pułapkę profesjonalizacji każdego aspektu życia. Nawet studia interdyscyplinarne ograniczają się do maksymalnie kilku dziedzin. A prawda jest taka, że żeby zbudować namiot z koca, nie trzeba tego koca robić samemu ani iść na studia architektoniczne 😀

Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

1 × 1 =