Czyli o tym, jak mi ostatnio idzie slow life.

Praca

5 dni roboczych po 6h dziennie. Razem 30h. Plus dojazdy. Wg rozkładu: 25 minut w jedną stronę. Plus 5 minut na dotarcie do i z przystanku. Razem godzina dziennie, 5 h tygodniowo. A i tak nie pracuję na pełny etat. Być może byłoby mi łatwiej pracować zdalnie, kto wie. Póki co, nie mam takiej możliwości. 


Poranki

Droga z domu do żłobka zajmuje 15 minut. Czyli 2,5h tygodniowo. Przed wyjściem: mycie i ubieranie siebie, makijaż, włosy. Plan minimum. Kosmetyki 5w1, podstawowe zabiegi higieniczne, żeby nie śmierdzieć i wyglądać jak człowiek. Niewielka szafa, żeby szybko dobrać do siebie ciuchy i nie myśleć nad tym za długo. Łącznie 0,5h dziennie, w weekendy szybciej, bo odpuszczam, często się nie maluję, włosy ściągam na czubku głowy w „kocią kupę”.


Ubieranie

Poranne ubieranie dziecka przejmuje On. Po południu ubieram ja. Średnio 10 minut dziennie, ale niech będzie godzina tygodniowo dla równego rachunku. Nie liczę przewijania, zmiany mokrych ubrań itd. To robię na bieżąco, czasem robi to On.


Wieczory

Różnie. Uśredniając, zwykle koło 1h na dziecko i 0,5h dla siebie plus raz w tygodniu większy remont z peelingami, maskami itp. 10,5h tygodniowo. Usypianie. Godzina dziennie, 7h w tygodniu.


Jedzenie i gotowanie

Jedzenie: śniadanie w pracy przy biurku, lunch podczas wspólnej przerwy. Kolacja z dzieckiem. Podgrzanie i podanie: 5 minut. Jedzenie: 25 minut. Sprzątanie: 30 minut. Razem godzina dziennie. Razy 12 (5 obiadokolacji w tygodniu plus 3-4 posiłki dziennie w weekend). Gotowanie: zakładając te 12 posiłków tygodniowo i najbardziej ekonomiczną opcję (przyrządzanie na zapas, szybkie przepisy) to ok. 10h w kuchni. Liczę też sprzątanie po, ładowanie naczyń do zmywarki i czynności okołokuchenne.


Zakupy

Najbardziej optymistyczna opcja: raz w tygodniu, zamówione przez internet. W sklepie wszystko jest, więc nie trzeba nigdzie iść (sytuacja idealna – NIGDY się nie zdarza). 3h tygodniowo na planowanie posiłków, rewizję w lodówce i szafkach, kliknięcie na stronie, odebranie, rozpakowanie. Doliczmy jeszcze jakieś 2h, bo mięso trzeba wykolejkować u lokalnego rzeźnika, a po pieczywo chodzimy do piekarni. 5h tygodniowo. Czasem On kupuje, czasem ja.


Czas Tylko Dla Dziecka

Codziennie od 16 do 19 plus wyjścia w weekendy. Uśredniwszy, jakieś 25h. W tym liczę karmienia, których jest nadal nawet kilkanaście (sic!) na dobę.


Sen

Zwykle kładę się do łóżka koło 23 i budzę się o 7, czyli spędzam w sypialni 8 godzin na dobę. Ile z tego czasu rzeczywiście przesypiam? Różnie bywa. Ono budzi się 3-4 razy, ostatnio często z krzykiem, bo odziedziczyło po mnie zaburzenie snu, tzw. lęki nocne. Ale jednak jest to te 56h tygodniowo, chyba że zdecyduję się (rzadko) na późniejsze pójście spać w imię np. rozmowy z mężem.


Podsumowanie

  • praca 30 h
  • dojazdy 5 h
  • dom-żłobek 2,5 h
  • toaleta poranna 3 h
  • ubieranie dziecka 1 h
  • jedzenie 12 h
  • mycie wieczorem 11 h
  • gotowanie 10 h
  • zakupy 5 h
  • usypianie 7 h
  • zabawa, spacery 25 h
  • sen 56 h

RAZEM: 167,5h

Tydzień ma 168 godzin. Jak widać, co 7 dni mam całe 30 minut na czytanie książek, rozmowę z mężem, spotkanie z siostrą lub koleżankami, kawę na mieście, wizyty lekarskie, telefon do mamy, pójście na pocztę. Na dokształcanie się, czytanie artykułów branżowych, bycie na bieżąco z tym, co w reklamie i marketingu piszczy. Na pisanie bloga, robienie i obróbkę zdjęć, dbanie o moje social media, odbieranie maili. Gdyby nie to, że On ogarnia większość obowiązków domowych (sprząta, odkurza, myje podłogi, nastawia i wiesza pranie, prasuje rzeczy swoje i dziecka) i czasem decyduje się poświęcić swój czas wolny, żebym mogła mieć wieczór czy nawet pół dnia dla siebie, utonęlibyśmy w hałdach brudnych skarpetek i kotów z kurzu.


Akcja optymalizacja

Czas, jaki spędzam w tramwaju, staram się poświęcać na planowanie i organizację tego całego kołowrotu. Czasem (dzięki Kindlu!) czytam wtedy książki albo gazety. Niemal wszystkie powyższe czynności łączę z jakimiś innymi: kiedy Ono pluszcze się w wannie, ja się myję, ogarniam łazienkę albo wstawiam pranie; czytam przy jedzeniu, rozmawiam przez telefon z mamą albo siostrą, kiedy gotuję obiad na następny dzień albo sprzątam. Ćwiczę uważność, dziecko mi w tym wydatnie pomaga. Wywaliłam FB z telefonu i zablokowałam go w pracy, żeby tracić mniej czasu. Być może dałabym radę coś zmienić w tym rozkładzie. Ale nie mam za bardzo pomysłu, jakim sposobem, poza rzuceniem pracy albo odpuszczeniem mycia się. Chyba pora stanąć z tą prawdą twarzą w twarz: doba nie jest z gumy.


Wszystko mija

Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że nic nie trwa wiecznie. Taka czarna dupa czasowa też nie. W bliższej lub dalszej przyszłości Ono nie będzie wymagało godziny usypiania. Noce staną się spokojniejsze, a zabawa mniej angażująca moje nogi, a bardziej umysł. (Oby). Na horyzoncie zamajaczy weekendowa wizyta u dziadków albo wieczór z nianią czy którąś z ciotek. Jednak póki co, jest jak jest. Tak jak pisałam w tekście „Dwa okna„, próbuję wycisnąć z tego maksimum. Staram się cieszyć tym, co mam – bo choć jest mi trudno, to przecież pod wieloma względami mam ogromne szczęście. I chociaż co najmniej raz dziennie myślę, że zaraz UMRĘ, jeśli chwilę nie odpocznę, to w ogólnym rozrachunku jestem szczęśliwa. Kiedy mam czas się zatrzymać i nad tym pomyśleć.


Skupienie na tym, co jest, to moja wersja slow life. Bez przeprowadzki na wieś, zakładania swojej firmy czy domowego pieczenia chleba. Każdemu, wiecie, według potrzeb.