Polecam gadżety, które przydadzą się każdemu rodzicowi półroczniaka, czyli krzesełka „do karmienia”, naczynia dla dzieci oraz kubki kapki, niekapki i bidony. Nie tylko do BLW!

Pół roku na to czekałam.

Naprawdę, nie mogłam się doczekać momentu, w którym moje dziecko będzie jadło coś innego niż mleko. Kiedy zaś to nastąpiło, zastanawiałam się, do czego mi było tak spieszno… Bo temat okazał się nad podziw obszerny, a ja wówczas ledwie ogarniałam swoje posiłki. W dodatku Ono nie było zbyt chętne do próbowania nowych smaków i konsekwentnie odpychało każdą łyżeczkę, którą miało w polu widzenia. Bez względu na jej zawartość. Gardziło nawet grysikiem, który gotowałam ofiarnie przed wyjściem do pracy, wstawszy uprzednio o 6, żeby odciągnąć mleko, bo może jaśnie państwu zasmakuje.


Gdzie tam.

Powiłam prawdziwie niezależną jednostkę ludzką, której jednym z pierwszych „dorosłych” posiłków był samodzielnie przeżuty i omamlany brzeg z włoskiej pizzy, ukradziony z talerza jednej z ciotek. Kiedy po tej dawce glutenu mojemu dziecku nie wyrosła trzecia ręka, trochę odetchnęłam. Zaczęłam proponować gotowane na parze warzywa w kawałkach, które Ono głównie rozgniatało w łapkach oraz zrzucało na ziemię. Robiłam kanapki z awokado – zielone było zdrapywane dziąsłami z upodobaniem, reszta lądowała na podłodze. Przez jakiś czas lepiłam kuleczki z ryżu, kaszy manny, jaglanki czy innych daktyli z amarantusem, ale przestałam, kiedy uświadomiłam sobie, że efekty mojej wytężonej pracy są traktowane z równą atencją, co garść ugotowanego bezwysiłkowo makaronu.


Byłam cierpliwa.

Bo wiedziałam, że niszczycielska faza musi minąć. I rzeczywiście, minęła: kiedy Ono usiadło samodzielnie i kupiliśmy wysokie krzesełko, zaczęliśmy jeść posiłki we troje. Na nasze talerze starałam się kłaść to samo (wierzcie mi, nie jest to łatwe, jeśli masz do nakarmienia niemowlę oraz dorosłego alergika, a przy tym posiadasz minimum kulinarnej ambicji). My jedliśmy, Ono rozgniatało, podnosiło, macało i miętosiło. Z czasem coraz więcej produktów i potraw trafiało do buzi. A ja, uspokojona lekturą książek i wywiadów z ekspertami (Gonzalez!), powtarzałam sobie, że instynkt w moim dziecku wie, co dla niego dobre. Co okazało się słuszne.


Papka czy kawałki?

Jakkolwiek sama stosowałam metodę baby-led weaning (BLW), bo naszej trójce ona podpasowała, to wiem też, że po pierwsze, różni ludzie to różne potrzeby. A po drugie, wybór metody ma znaczenie jedynie przez maksymalnie rok. Nawet jeśli zaczniesz od podania zblendowanej na gładko marchewki na łyżeczce, to przecież nie będziesz tego robić wiecznie. I tak prędzej czy później musisz dać tę marchewkę w kawałku, zaoferować widelec, pozwolić na samodzielne jedzenie, przeżuwanie, doświadczanie różnych konsystencji, form, faktur. Dlatego ten wpis kieruję do wszystkich, bez względu na wybór metody.


Krzesełko do karmienia

Na rynku jest tego ogrom, co jedno, to większe wodotryski. Więc ja spróbuję krótko: krzesełko powinno być stabilne, wygodne dla dziecka i łatwe do czyszczenia. Kropka. Nie musi być pochylane do pozycji leżaczka, bo karmienie na leżąco grozi zakrztuszeniem. Nie musi też być wkładane pod prysznic, chyba że lubisz wyciągać z odpływu kawałki warzyw czy grudy kaszy. Nie musi mieć myszek, sówek czy innych zwierzątek na oparciu, bo dziecko nie ma oczu na plecach. Nie potrzebuje poduszki, chyba że chcesz zapewnić dziecku dodatkową stabilność boczną. Ewentualne szelki powinny się łatwo demontować do prania.


My regularnie korzystamy z trzech krzesełek. W domu mamy drewniane Stokke Tripp Trapp, u moich rodziców stoi kultowy Antilop z IKEA, a u szwagierki przenośne, składane krzesełko HandySitt firmy Minui.

  • stabilność – Stokke i IKEA wygrywają, ich nic nie ruszy. Minui jest tak stabilne jak krzesło, na którym zostanie umieszczone, a mocowanie odbywa się za pomocą haczyków zakładanych na oparcie oraz parcianego paska, więc nie jest to montaż „na sztywno”.
  • wygoda – najlepiej wypada Tripp Trapp, bo ma podnóżek, a niemal wszystkie wymiary można regulować.
  • czyszczenie – internety twierdzą, że Antilop nie ma sobie równych pod tym względem, jednak ja się z tym nie zgodzę. Sos boloński zostawia na nim trudne do zmycia ślady. Z kolei plastik na siedzeniu Tripp Trappa (tzw. baby set) jest mocno porowaty i też trzeba się pomęczyć, żeby go wyszorować. Ale reszta TT jest drewniana, polakierowana na gładko  i czyści się jak marzenie.
  • cena – najtańszy jest Antilop (full zestaw z tacką, poduszką i taboretem zamiast podnóżka to ok. 100 zł), ale też starcza na stosunkowo krótko (większość rodziców pozbywa się go około 2-3 urodzin). TT jest drogi (~1000 zł w komplecie z baby setem, pozostałe akcesoria płatne dodatkowo), jednak można znaleźć sporo podobnych w konstrukcji drewnianych krzesełek, za które zapłacicie znacznie mniej. Nie wiem, ile kosztuje nowy HandySitt, pewnie okrutnie dużo, ja znalazłam używany na OLX i daliśmy za niego jakieś 100 zł. Są też podobne do niego nakładki na krzesła.
  • pozostałe zalety – Tripp Trapp jest ładny, trwały i nadaje się nawet dla dorosłych. Antilop jest lekki, łatwo dostępny i śmiesznie tani. HandySitt jest przenośny, uniwersalny i kompaktowy po złożeniu.


Talerze dla niemowląt

Wielokrotnie pisałam, że lubię ładne talerze, więc nie chciałam dawać dziecku do wytłuczenia moich ukochanych skorup. Korzystamy z nietłukących naczyń silikonowych (EZPZ oraz Smukee) i melaminowych (Skip Hop i bambusowe z Rossmanna). Wszystkie mają swoje wady. I zalety. Porównanie niżej.

  • funkcjonalność – maty EZPZ to niekwestionowany lider tego zestawienia. Przysysają się do stołu, są dość ciężkie i bardzo solidnie wykonane. Trudno nimi niepostrzeżenie rzucić – nawet jeśli się wpadnie na to, jak je odessać (Ono wpadło dość szybko). A mam porównanie, bo mata Smukee miała być ekonomiczną wersją EZPZ i niestety nie wytrzymuje porównania: jest cienka, elastyczna, łatwo ją odczepić od blatu nawet po przyssaniu.
  • uniwersalność – tu też wolę maty EZPZ, bo są wykonane z neutralnego silikonu i można w nich podawać absolutnie wszystko. Naczynia z melaminy w zasadzie nadają się tylko do niektórych posiłków, suchych i nie gorących, typu kanapki czy płatki. Tworzywo, z którego są wykonane, pod wpływem temperatury oraz kwasów z jedzenia może przenikać do żywności, a wpływ spożycia tych związków na organizm ludzki nie jest dokładnie zbadany. Dlatego na melaminie czy bambusie (który też jest spajany melaminą) nie serwuję zup, owoców, jogurtów czy serków.
  • wygoda dla dziecka – tworzywo jest w zasadzie takie samo, jednak Smukee ma niskie brzegi, więc czasem posiłek zmienia się w gonienie uciekającego groszku, czego nie doświadczamy przy naczyniach z EZPZ. Dno miseczki HappyBowl jest okrągłe, co ułatwia samodzielne jedzenie, a talerzyk HappyMat dzięki przegródkom pozwala nie mieszać produktów (nie wiem, jak inne dzieci, ale moje mieszania nie lubi).
  • mycie – zarówno maty EZPZ, jak i naczynia z melaminy myję od roku w zmywarce, nic się z nimi nie dzieje. Mata Smukee jest tylko do mycia ręcznego i niestety bywa, że muszę ją długo szorować z malin, pomidorów czy innych bardziej plamiących rzeczy.
  • cena – mata Smukee jest najtańsza, kosztowała ok. 20 zł. Zestaw melaminowych naczyń to koszt 30-80 zł. Maty EZPZ kosztują od 90 zł wzwyż.

 


Sztućce dla dzieci

Sztućce – jeśli pasują dziecku, to są okej. Widelec powinien mieć na tyle twarde i ostre ząbki, żeby dało się na niego coś nabić. Łyżka do samodzielnego jedzenia powinna być krótka (jak mała łyżeczka do herbaty), do karmienia lepsza jest dłuższa. Do papek łyżeczki mogą być płytkie. Im bardziej płynna konsystencja posiłku, tym łyżka głębsza. Noża Ono jeszcze nie używa, dostaje jedzenie w kawałkach odpowiednich do chwycenia lub nabicia, ale bardzo lubi smarować chleb masłem czy serkiem. Szczególnie jeśli to ja go później zjadam.

Ważne!

„Choć karmienie łyżeczką wydaje się proste i intuicyjne, warto zwrócić uwagę na prawidłową technikę karmienia. […] Łyżeczkę zawsze wkładamy poziomo do ust i lekko dociskamy nią środek języka, a następnie powoli wysuwamy ją z buzi. Dziecko powinno zacząć samodzielnie ściągać pokarm z łyżeczki za pomocą warg. Nie wolno wyciągać łyżeczki “do góry”, ocierając nią o górną wargę dziecka. ”

Zuzanna Antecka
dietetyk, psycholog,
autorka bloga Szpinak Robi Bleee

Akcesoria do picia

Większości rodziców logicznym wyborem wydaje się butelka ze smoczkiem albo niekapek, jednak obecnie logopedzi, dentyści i ortodonci odradzają to rozwiązanie. Dużo lepsze dla prawidłowego rozwoju aparatu mowy oraz zgryzu są zwykłe kubki (np. Doidy Cup, Reflo Cup – ten ostatni ma mechanizm zapobiegający przypadkowemu oblaniu się piciem), bidony z miękką rurką (u nas Lassig i Difrax, oba fajne, bo nie ciekną i stosunkowo łatwo się je myje) oraz ewentualnie kubki 360 (dobre na wyjście lub podróż, jeśli dziecko nie ogarnia bidonu). Ono pije jeszcze z mojej butelki z filtrem, która ma ustnik, a czasem z kubeczka z dzióbkiem z Ikei (nie jestem jego fanką, ale Ono jest).


Dodatkowo

Przydadzą się jeszcze:

  1. Ochraniacze – na podłogę (mata), na stół (cerata/mata lub tacka do krzesełka), na dziecko (śliniaki), ściereczki wielorazowe.
  2. Na wyjście – miseczka-niewysypka, musy w tubkach, mokre chusteczki, woreczki strunowe, pudełka na lunch.
  3. Książki „Bobas lubi wybór” i „Moje dziecko nie chce jeść”.
  4. Opcjonalnie: gofrownica, blender.
  5. Cierpliwość i zaufanie do dziecka. Ono wie, co robi!

Co można odpuścić? Siateczki na owoce – serio, nie wiem, kto to wymyślił, może jakiś człowiek bez kubków smakowych? Nawet najpyszniejszy owoc smakuje obrzydliwie jedzony przez siatkę. Przypomnij sobie, jak ohydne potrafi być piwo z plastikowego kubka.


„Piegowate” klopsiki z kaszą
EZPZ HappyMat | Sztućce i bidon Lassig Little Monster


Puszyste pancakes bananowe z jogurtem i owocami
Doidy Cup


Zupa dyniowa
EZPZ HappyBowl | Łyżka Lassig Little Monster


Ekspandowana kasza jaglana, płatki kokosa
Mata Smukee | Łyżka Lassig Little Monster


Bezcukrowe muffiny dyniowe, jogurt truskawkowy
Podkładka silikonowa | Łyżka Lassig Little Monster


PS. Epilog

Zaczynaliśmy ponad rok temu, kiedy Ono miało pół roku. Od warzyw w słupki, ugotowanych na parze albo upieczonych z ziołami w piekarniku. Obecnie moje dziecko ma niemal 2 lata i je… niemal wszystko to, co my (nie podajemy grzybów leśnych, surowego mięsa, kupnych słodyczy, fast foodów i oczywiście alkoholu). A raczej: niemal wszystko pojawia się na jego małym talerzyku, bo z faktycznym jedzeniem różnie bywa.


Często matki stosujące BLW z dumą stwierdzają, że dziecko dzięki temu je samodzielnie. Cóż, ja chyba trafiłam na taki egzemplarz, Ono od jakiegoś czasu sprawnie posługuje się sztućcami i rzadko pozwala się karmić. BLW miało także pomóc uniknąć syndromu misia-wybrednisia. Nie zadziałało – jak większość ludzi, moja latorośl ma swoje ulubione potrawy oraz produkty, których nie lubi i nie tyka. Są dni, kiedy wciąga porcje jak dla górnika i dni, kiedy żywi się światłem słonecznym. A ja wrzucam na luz. Cierpliwie proponuję posiłek o stałej porze. I ufam, że wie, co robi, jeśli odmawia.


W końcu jedzenie powinno być przyjemnością. Tak dla dziecka, jak i dla reszty rodziny. 

Nadmierna spina nikomu nie wyjdzie na dobre. Jakem eks-niejadek.