List do samej siebie. Żeby nie zapomnieć.

Patrzysz w lustro.

W szklanej tafli odbija się dziewczyna. A właściwie już kobieta. Po trzydziestce jest się kobietą, prawda? Uśmiecha się lekko. Podoba jej się to, co widzi, choć trudno nazwać ją ideałem. Nie wstydzi się iść na basen, mimo że jej pokryte cellulitem uda skrytykowałby każdy trener fitness. Która nie garbi się już, by ukryć swój nieduży biust w rozmiarze 65E. Która wieczorem zmywa makijaż i taka „z wody” idzie dać buziaka mężowi, mimo że przy jej nosie widnieje biała plamka maści cynkowej, przykrywająca bolesnego pryszcza.


Miała przezwisko deska-Tereska.

20 lat temu, kiedy jej koleżanki kupowały staniki, chciało jej się płakać na widok jej płaskiej klatki piersiowej. Odkładała na operację powiększenia biustu, chociaż wtedy oznaczało to wielkie balony, jak u Pameli Anderson. Ale wolała to niż łzy upokorzenia w sklepie z bielizną: „takich małych nie mamy”. Pewnego dnia poszła do sklepu Triumpha, zdecydowana na obficie watowany pushup. Przymierzyła. Przejrzała się w lustrze. Był tam ktoś obcy z dużymi, nienaturalnie okrągłymi jak jabłuszka piersiami. Wzdrygnęła się na ten widok. Wyszła ze sklepu z miękkim stanikiem sportowym.


Biust urósł. Trochę.

Na tyle, że w liceum już nikt nie wracał do starego przezwiska. Wtedy, w którymś momencie, zaczęła nienawidzić swojego nosa. Jej zdaniem wielkiego, kulfoniastego, niezgrabnego. Dałaby wszystko, żeby mieć na twarzy coś z charakterem zamiast tego kartofla. Choćby był garbaty, haczykowaty, krzywy, wszystko jedno. A najbardziej marzyła o nosku drobnym, spiczastym jak u Nicole Kidman. Kolega zrobił jej prezent: kolaż w programie graficznym. Jej twarz plus nosek Nicole. Efekt? Groteskowy.


Przez lata miała wiele innych kompleksów.

Że za grube nogi, pięć kilo za dużo, brzuch nieidealnie płaski, włosy proste, a chciałoby się fale. Niektóre udało jej się zniwelować (komu dziękować za brafitting? 65E brzmi dumnie!). Inne minęły same (nos jakby się zmniejszył z czasem, a włosy udało się polubić, kiedy przyszła moda na prostownice). Jeszcze inne ewoluowały (poporodowe zapalenie tarczycy, waga w dół, zapadnięte policzki i wory pod oczami – nie o takie chudnięcie walczyliśmy). Część została. Żaden nie zatruwa już życia.


Dlaczego chciała wyglądać inaczej?

Bo wydawało jej się, jak wielu z nas, że z mniejszym nosem, większym biustem, dłuższymi rzęsami i w rozmiarze 36 zamiast 40/42 automatycznie będzie szczęśliwsza. Że ładni mają w życiu łatwiej. Jak w bajkach, w których bohaterka, piękna jak poranek, poślubia księcia, a potem żyje długo i szczęśliwie, bez żadnych kłopotów.

Myślałam, że na mojej drodze do spełnienia marzeń stoją nadprogramowe kilogramy i operacja plastyczna.

O czym wtedy marzyłam?

Może modeling? Aktorstwo? Zamierzałam zbudować swoją karierę na wyglądzie? Nie, nie i nie. Chciałam zdać dobrze maturę, skończyć dziennikarstwo, zostać pisarką. Znaleźć chłopaka, którego pokocham i który pokocha mnie. Zamieszkać w Krakowie, ale spędzać wakacje nad wodą. Mieć dzieci, psa, szafę pełną fajnych ciuchów i codziennie powód do uśmiechu. Dlaczego uznałam, że odchudzanie, mniejszy nos czy jakakolwiek zmiana w moim wyglądzie przybliży mnie do realizacji któregokolwiek z tych marzeń? Oj, głuptasie – chciałabym sobie powiedzieć.


20 lat później

mogę sobie powiedzieć, że większość tych marzeń odhaczyłam. Co prawda nie wyszłam za księcia, ale Jemu też nic nie brakuje, może poza upiorną babcią z dworską etykietą i koroną w pakiecie. Zdałam tę maturę. Całkiem nieźle, na piątki. Skończyłam studia – nie dziennikarstwo, a religioznawstwo, wówczas wymarzone. Pracuję jako copywriter, po godzinach bloguję, czyli zarabiam na życie pisaniem. Książki nie wydałam. Jeszcze. Wszystko przede mną.


Nigdy nie poszłam pod nóż.

Strach przed bólem był większy niż chęć zmiany. Dalej mam zadarty nos, mały biust, szerokie biodra, lekko wystający brzuszek. Na moim czole widać trochę zmarszczek, które mogłabym zniwelować w gabinecie kosmetycznym. Zamiast tego noszę grzywkę. I pracuję nad sobą, żeby się kochać taką, jaka jestem. Bo ci, którzy mnie kochają, nie robią tego dlatego, że wyglądam jak wyglądam.


Jakie są Twoje kompleksy?

Masz nadwagę, niedowagę, blizny, rozstępy, cellulit albo pryszcze? Czego zazdrościsz innym? Włosów, nosa, wagi, kształtu pupy, hollywoodzkiego uśmiechu? Myślisz, że gdybyś się zmieniła, poprawiła tu i ówdzie, to w magiczny sposób przybliży Cię do realizacji marzeń? Mylisz się, kochana. Tak bardzo, jak ja się myliłam.


Ludziom w rozmiarze S też zdarzają się nieszczęścia.

Czasem ucieka im tramwaj, puszcza oczko w rajstopach, konar nie płonie, dziecko wyje całą noc, przypala się obiad, samochód się psuje albo umiera ktoś bliski. Zdarza się im chorować, wkurzać, kłócić z drugą połówką, tracić pieniądze, popadać w nałogi, rozwodzić czy łamać paznokcie. Ludzie w rozmiarze S są takimi samymi ludźmi jak ci plus size. Śmieją się i płaczą, żyją i umierają. Nawet idealny wygląd nie gwarantuje permanentnego szczęścia – zawsze szczęśliwym się BYWA, trafiając w życiu na liczne przebłyski zadowolenia, radości, harmonii. I równie licznie spotykając rozczarowania, smutki, trudności i nieszczęścia.


Nie zrozum mnie źle.

Nie namawiam Cię, żebyś przestała dbać o siebie. Schudnij, jeśli musisz, jeśli to sprawi, że będziesz zdrowsza albo zmieścisz się w rozmiarówkę ulubionej marki. Zetnij włosy albo je zapuść, albo zafarbuj na fioletowo, jeżeli to Ci poprawi nastrój i spowoduje, że będziesz się do siebie uśmiechać. Umaluj rzęsy, załóż wysokie obcasy albo powiększ sobie ten biust, skoro Ci to spędza sen z powiek. Proszę Cię tylko o jedno: nie buduj swojego życia na czymś tak efemerycznym (pamiętasz to słowo z „Małego Księcia”?) jak wygląd. Nie uzależniaj spełnienia marzeń i realizowania planów od tego, co widzisz w lustrze.


Jesteś tym, co w środku.

To nie Twoje kilogramy, zmarszczki, blizny, rozstępy i inne niedoskonałości zdają egzaminy, zakochują się czy dostają pracę marzeń. Twoje piękno, siła, moc, życie tkwią w Tobie. Przeświecają na zewnątrz przez Twoje oczy, uśmiech, sposób bycia, głos. Nawet przez to, jak się poruszasz. Cała reszta jest nietrwała. I przeminie, zanim się obejrzysz. Więc nie przejmuj się nią bardziej niż musisz.


Proszę cię, kochaj siebie.
Tylko tyle.


Foto: Dawid Tarkowski