Niby zwyczajna rzecz, a jednak jest w nim jakaś nieuchwytna magia.

Kołderka

Białe płatki obsypują grubą warstwą całe miasto. Dostaje się każdemu: przedwojennym kamienicom, renesansowym starówkom, architekturze nowoczesnej, kocim łbom i kostce Bauma, blokom z wielkiej płyty i odrapanym murom Kazimierza. Zakupione przez psy trawniki tymczasowo odzyskują dziewiczą czystość. Wszystko staje się jednolicie białe, jak scenografia z Seksmisji.


Łagodniej

Śnieg tłumi codzienny gwar. A może robią to te grube szaliki i czapy, w które się odziewamy? Wszystko wydaje się jak owinięte watą, dalekie, stonowane. Znikają kanty i ostre krawędzie. Łatwiej łapać dystans. Szczególnie kiedy siedzi się w ciepłym domu, z kubkiem gorącej czekolady w dłoniach. Od okrucieństwa mrozu, prozy życia i mroków listopadowych zbaw nas, śniegu.

Przyjemnie jest zebrać wszystko, co się ma, tuż przy sobie, możliwie najbliżej, zmagazynować swoje ciepło i myśli i skryć się w głębokiej dziurze, w samiutkim środku, tam, gdzie bezpiecznie, gdzie można bronić tego, co ważne i cenne, i swoje własne. A potem niech sobie sztormy, ziąb i ciemności przychodzą, kiedy chcą. Niech się tłuką o ściany, szukając po omacku wejścia, i tak go nie znajdą, bo wszystko jest zamknięte, a w środku siedzi ten, kto był przezorny, siedzi i śmieje się, zadowolony z ciepła i samotności.

Tove Jansson

Białe święto

Kiedy jesienną szarość okryje litościwie śnieżny, puchaty kocyk, pojawia się nadzieja. Nadzieja na zmianę, na którą czekamy przez całą beznadzieję listopada. Zapowiedź świąt, nowego roku, tej czystej kartki, która dla wielu z nas jest tak ważna.  Obietnica, że jeszcze będzie lepiej.

Człowiek czuł się aż niepewnie, dostając za darmo coś tak świeżego, czystego i bezinteresownie pięknego – w tak dużej przy tym ilości. […] Oto jeden z tych niezwykłych i cudownych dni, kiedy się wie na pewno, iż Wszechświat pełen jest absolutnego piękna i doskonałej harmonii, a wszelkie zło i brzydota są tylko dodającą smaku przyprawą. […] Naturalnie, wie się te rzeczy również w dni pochmurne i słotne, lecz jakby z mniejszą oczywistością.

Małgorzata Musierowicz

Przystanek na żądanie

Miesiąc temu na moment wysiadłam z wirtualnego życia. Zniknęłam z bloga, w inne miejsca zaglądałam raz na kilka dni. Potrzebowałam tej przerwy. Realne życie domagało się atencji, a codziennostki angażowały całą energię. Nie chciałam pisać. Bo tak mam, że wszystko, co ubiorę w słowa, pamiętam wyraźniej. Więc po co trzymać w głowie przykrości i smutki dłużej, niż to konieczne?


Slow blogging

Na szczęście bloguję w stylu slow. Wszystkie plany, jakie robię, można zmienić, a harmonogram zmodyfikować. Nie gonią mnie terminy, a malejące zasięgi nie przekładają się na zawartość lodówki i portfela. Mogłam sobie pozwolić na tę dziurę w archiwum. Zaryzykować, że zniecierpliwieni odejdziecie, wyczekując mojego powrotu. (Czy odeszliście?) Teraz powoli wracam do wirtualnej rzeczywistości, próbując wykroić jeden wieczór w tygodniu na bloga.


Oby się udało. Pierwszy śniegu, pomóż.