W ponad 500 słowach o moim sposobie na bycie rodzicem i pozostanie człowiekiem.

W labiryncie

Porównując swoją sytuację do tej, w której w latach 80 znajdowali się moi rodzice, powiedziałabym, że mam zarazem lepiej i gorzej. Lepiej technicznie i fizycznie, bo pieluchy jednorazowe, bo sklepy czynne całą dobę, bo brak kartek, bo mnóstwo gadżetów ułatwiających życie. Gorzej psychicznie, bo doskwiera mi brak własnej wioski, która byłaby jednomyślna w pewnych kwestiach. Zamiast niej mam internetowe Ciocie Dobra Rada. Takiej mnogości teorii, zaleceń i kontrzaleceń, najnowszych badań i opinii ekspertów nie miało żadne pokolenie przed nami. I w tym wszystkim naprawdę można się pogubić.

„W zeszłym tygodniu mówili w TV o toksycznych składnikach w kosmetykach dla dzieci. Dzień później dermatolog grzmiał o szkodliwości opalania i poparzeń słonecznych. A wczoraj puścili program o niedoborze witaminy D…

Paulina, mama Hani

Samo życie

Próbuję w rodzicielstwie pozostać sobą: słuchać intuicji, nie reklam, racjonalnie analizować, weryfikować mity, przesądy i obiegowe prawdy. Znajdować złoty środek pomiędzy skrajnościami. To bardzo trudne, bo ludzie, którzy błądzą w labiryncie sprzecznych zaleceń i rad, czują się niepewnie. Nie wiedzą, czy droga, którą wybrali, jest tą właściwą – a każdy, kto ośmieli się skręcić w inną odnogę labiryntu, pogłębia tylko to uczucie, które prowadzi do agresji. Stąd internetowe wojenki, wrogie matczyne obozy i skakanie sobie do gardeł o każdy drobiazg.

Jedną z przeszkód, jaką możecie napotkać, jest Policja Rodzicielska. To ludzie, którzy „tylko starają się pomóc i wskazać wam wasze zaniedbania”. Jeśli będziecie mieli szczęście, skończy się na tym, że pod ich wpływem zaczniecie baczniej obserwować swoje dzieci. (…) W najgorszym wypadku tacy ludzie potrafią donieść na was do opieki społecznej albo na policję.

Stephanie Wilder-Taylor

M jak miłość

Jednym z elementów mojej pracy nad sobą – jako człowieka, nie tylko jako rodzica – jest nauka obserwowania bez oceniania. To niezmiernie trudne, pamiętać cały czas, że mój udział w czyimś życiu w najlepszym wypadku przypomina patrzenie na „Nenufary” Moneta z odległości 15 centymetrów: widzę tylko wycinek i to ni huhu nie przypomina lilii wodnych. (Sami popatrzcie!) Żeby ogarnąć cały obraz i dostrzec, co na nim jest, musiałabym odejść na parę metrów i ogarnąć wzrokiem całość. A najczęściej przecież nie mam na to czasu, bo obserwuję innych ludzi w tramwaju, na ulicy, na imprezie, w przelocie, w biegu. A jeśli chodzi o rodzicielstwo, to można swobodnie założyć jedną rzecz, o której pisałam w maju.


Barwy szczęścia

Rodzicielstwo jest dla mnie jedną z rzeczy, które mi się w życiu jakoś przydarzyły. Mniej lub bardziej świadomie zdecydowałam się kiedyś na związek z Nim, na małżeństwo, na mieszkanie w Krakowie, na studiowanie religioznawstwa, a nie dziennikarstwa. I w każdej z tych rzeczy próbuję znaleźć szczęście. Dlatego unikam przebywania w gronie matek, bo wojenki wrogich sekt spod znaku BLW i łyżeczki tego szczęścia mi nie dają. Wręcz przeciwnie.


Na dobre i na złe

Jako że jestem ufna (moja siostra woli mówić: naiwna), to mimo wszystko wierzę, że da się znaleźć przyjazne miejsce, w którym mamy (i ojcowie) wymienią się doświadczeniami bez hejtów i walki o mojszą rację. Dlatego stworzyłam grupę, która – mam nadzieję – będzie inna niż wszystkie. Której podstawami są życzliwość i szacunek do siebie nawzajem. Oraz zdrowy rozsądek. Miejsce do rozmów, nie kłótni. Miejsce do rozwiewania wątpliwości, a nie przeciągania innych na swoją stronę czy zrównywania ich z ziemią za odmienne zdanie.


Zapraszam Was do Rodzicielstwa Złotego Środka. Wchodzi się tutaj: KLIK.