Jeszcze tylko kilka dni do tej jednej potrawy, na którą czekam calutki rok.
I nie, to nie są pierniki!

To jest barszcz.

Ten wigilijny smakuje zupełnie inaczej niż zwykły, codzienny. Wszystko przez wywar z grzybów. Barszczową mistrzynią jest moja mama. Korzysta przy tym z przepisu, który przyjechał z którąś prababcią gdzieś z Kresów. Z namaszczeniem odprawia nad garnkiem swoje kuchenne czary, doprawia barszcz czosnkiem i świeżo mielonym pieprzem tak, że pierwsze łyżki przyjemnie rozgrzewają (a przy kolejnych ktoś zawsze kaszle). I zawsze, ale to zawsze pyta zaniepokojona: „nie za ostre?”. Rzecz jasna, do barszczu muszą być ręcznie lepione uszka. Z grzybami!

Po drugie, ryba.

Z zalecenia lekarza powinnam unikać ryb. I unikam. Od początku listopada jestem na rybnym poście. Wszystko po to, żeby najeść się do woli śledzików, dorsza i soli i wszystkiego innego z łuskami i z ogonem, co pojawi się na stole. Co poradzić, uwielbiam ryby i bardzo trudno mi z nich całkiem zrezygnować. Mój tata robi przeboską solę po florencku, do której dorzuca mus z borowików. Bajka! A do ryby u mnie w domu jest na wigilii chałka z makiem, którą kocham równie mocno.

Po trzecie, pierogi.

Moją miłość do potraw mącznych najlepiej obrazuje pewna rodzinna anegdotka. Byłam niejadkiem, ale kiedy jeździliśmy z rodzicami w góry na narty, miałam wilczy apetyt. Pewnego wieczoru, już po kolacji, wybraliśmy się całym towarzystwem do restauracji. Oprócz mnie wszyscy byli dorośli, więc chodziło o deser, pewnie piwo czy grzaniec. Ja natomiast, wówczas pięcioletnia, przestudiowałam uważnie menu, po czym oznajmiłam głośno i wyraźnie: nie wiem, jak wy, ale ja jem kluski! I wsunęłam porcję pyz z mięsem, nawet nie mrugnąwszy okiem. Bo pierogów nie było, a ja pierogi mogłabym jeść na tony. Uwielbiam i basta.

Po czwarte, sałatka.

Wiedzieliście, że klasyczna sałatka jarzynowa, która pojawia się w różnych wariacjach w większości polskich domów, to rosyjska (a właściwie radziecka) wariacja na temat klasycznego dania, stworzonego przez francuskiego szefa kuchni moskiewskiej restauracji Hermitage? W oryginalnej wersji był w niej głuszec, ozorki, wędzona kaczka, ogony rakowe, świeże ogórki, kapary i oliwki. Po rewolucji poszczególne składniki stopniowo zastępowano takimi łatwiej dostępnymi i mniej wykwintnymi. I tak narodziła się Sałatka.

Po piąte, makowczyk.

Cium, cium, pyszulka! Ale w ogóle uwielbiam wszystkie świąteczne ciasta i desery. I te tradycyjne, jak piernik, miodownik, makowiec, keks czy kutia, i te bardziej nowoczesne, jak tiramisu, klementynkowe ciasto Nigelli czy najróżniejsze wariacje na temat serników.


Teraz kolej na Twój ranking. Bez jakich potraw nie wyobrażasz sobie świąt?