Jestem chyba w ogonie osób, które piszą wpisy na temat swoich pierwszych 7 prac w życiu. Ale to nie oznacza, że wpis nie będzie ciekawy. Bo wiecie, zanim zostałam copywriterem, zdarzyło mi się pracować w handlu… i w teatrze.
Sklep spożywczy
Mogłam mieć ledwie 7 czy 8 lat, ale już miałam jakieś swoje zachciewajki. Zbierałam na nie, bawiąc się w sklep – oczywiście towary były zabawkowe, jednak żądałam za nie od rodziców prawdziwych pieniędzy. A że to było tuż po denominacji, to rodzice lekką ręką dawali mi już nieważne banknoty. Dorzucali też bilon, pamiętający jeszcze dawniejsze czasy. Byłam bardzo zdziwiona, kiedy zaniosłam zarobiony grosz do szkolnego sklepiku, żeby kupić Mentosy, a stojący za ladą chłopcy ze starszej klasy prawie umarli ze śmiechu.
Wiśnie z taczki
To była gdzieś połowa lat 90, kiedy drzewa wiśniowe w ogrodzie moich rodziców wręcz uginały się od owoców. Babcia i mama nie nadążały ze zrywaniem i pakowaniem owoców do słoików (wcześniej klęskę urodzaju zafundowały nam czereśnie i czarne porzeczki). Wtedy zebrałam do kupy dwóch kolegów, wyszorowaliśmy pod szlauchem moją zabawkową taczkę z piaskownicy i zawieźliśmy parę kilo świeżo zerwanych wiśni na najbliższe skrzyżowanie. Robiliśmy to przez jakiś tydzień, a wszystkie zarobione pieniądze wydawaliśmy na bieżąco na lody i oranżadę Ptyś. Do teraz pamiętam te gryzące w nos bąbelki.
Skarbnik klasowy
Zaszczytna ta funkcja została mi powierzona jakoś w VI klasie podstawówki i pełniłam ją do końca. Bardzo rzetelnie podchodziłam do swojej roli, prowadziłam specjalny zeszyt z rubryczkami i przy wpłacie każdy musiał parafować, że odebrałam od niego pieniądze. O dziwo, w klasowych finansach zawsze miałam porządek, czego nie można powiedzieć o mojej prywatnej kasie.
Mała rozbójniczka
Jedną z moich polonistek była Ewa Wyskoczyl, która wtedy stawiała pierwsze kroki jako reżyser. Należałam do założonego przez nią kółka teatralnego i zagrałam w kilku przedstawieniach. Część to były montaże wierszy na szkolne akademie, ale mam na koncie również wiekopomną rolę Pasterza VII w jasełkach i Wieśniaczki II w adaptacji Pieśni świętojańskiej o Sobótce oraz prawdziwą perełkę: Małą Rozbójniczkę w Królowej Śniegu.
Ten spektakl graliśmy na deskach miejskiego domu kultury, który wyglądał zupełnie jak prawdziwy teatr. Miasto dorzuciło się też do kostiumów, scenografii i plakatów, więc cała impreza była dość rozreklamowana. Pamiętam niewiele, głównie szaloną frajdę, jaką miałam z grania i z prób. Co ciekawe, nigdy nie przyszło mi do głowy, że powinnam robić to zawodowo.
Dezyderata
Za czasów licealnych pisałam wiersze i felietony na tematy najróżniejsze. Kiedyś odważyłam się i zaniosłam je do szkolnej gazety, która nosiła tytuł zaczerpnięty ze śpiewanego przez artystów „Piwnicy pod Baranami” wiersza Erhmanna. Nie dość, że je opublikowali, to niedługo później zaproponowali mi stanowisko redaktor naczelnej. Strasznie się cieszyłam, dopóki nie okazało się, że to nie tylko zaszczytna funkcja boga, który łaskawie dopuszcza teksty do druku, ale również niewdzięczna praca zecera. W efekcie skończyłam jako osoba ślęcząca po godzinach i składająca kolejne strony do druku (w Wordzie. W WORDZIE) na przedpotopowym szkolnym komputerze. Ale za to poznałam wszystkie skróty klawiaturowe i zakamarki tego programu, co mi się przydaje do teraz.
Biblioteka
W pewnym momencie zaczęłyśmy z moją przyjaciółką przesiadywać w szkolnej bibliotece. Miałam sentyment do tego miejsca, bo bibliotekarzem był tam kiedyś mój dziadek i jako kilkulatka parę razy go odwiedzałam. Pamiętałam zapach zakurzonych książek, obłożonych w szary papier, półki sięgające do sufitu… i przygotowaną specjalnie dla mnie puszkę z herbatnikami. Zwierzyłam się z tych wspomnień bibliotekarce i od słowa do słowa zostałyśmy z K. wciągnięte na listę uczniów-pomocników. Dobrze na tym wyszłam, bo zawsze można było się zerwać z nielubianej lekcji pod pozorem liczenia statystyki wypożyczeń. A historie z serii „czy są poezje Sztafa?” wspominam do dziś.
Mehendi
To piękne indyjskie słowo oznacza tatuaże z henny, które wykonywałam parę razy na różnych imprezach. Zdarzył się wyjazd integracyjny pracowników banku w Zakopanem, ekskluzywny bal sylwestrowy w Katowicach czy impreza plenerowa w Pszczynie. Samo malowanie henną chyba przestało być modne, bo od dawna nikt mnie o to nie prosił, a rożki leżą zapomniane w mojej zamrażarce. Muszę chyba znaleźć jakąś hinduską pannę młodą!
Reply