Zaczęło się niewinnie: od książeczki kontrastowej, którą dostaliśmy w szpitalu. Druga, tekturowa, czekała w domu. Razem ze stertą innych zabawek  oczywiście rozwojowych.

Edukacja od kołyski

Pokazywaliśmy Ono czarno-białe obrazki od pierwszych dni życia. Bo rozwój mózgu, bo połączenia neuronowe, bo stymulacja zmysłu wzroku. Pozostałe zmysły pobudzały zabawki sensoryczne, mięciutkie kocyki minky z wystającymi metkami, drewniany stojak z geometrycznymi wisiorkami, szeleszcząca kostka, kolorowe grzechotki. Niemal wszystkie zabawki naszego dziecka mają czegoś uczyć, coś rozwijać.


Żłobek językowo-artystyczny

Kiedy spaceruję po osiedlu, co rusz natykam się na przedszkole, żłobek albo klub malucha. Ze świecą szukać takich normalnych, podobnych do tego, do którego sama chodziłam. Rodziców kusi się rozbudowaną ofertą zajęć, które mają zapewnić ich pociechom wszechstronny rozwój. Znana mi rytmika poszła do lamusa teraz jest balet, capoeira, surwiwal, zarządzanie stresem, a zamiast lepienia z plasteliny i rysowania kredkami Bambino dzieciaki uczą się obsługi koła garncarskiego, programowania, gry na wiolonczeli albo chińskiej kaligrafii.


Wielojęzyczny noworodek

Jak na razie, słownik Ono ogranicza się do przypadkowych zlepków dźwięków, które brzmią czasem jak BUŁA, a innym razem jak GULE. Ale jeszcze trzy miesiące i mogę je posłać do dwujęzycznego żłobka z fakultatywnymi lekcjami francuskiego, japońskiego czy esperanto.


Nauka pływania

Zabrałam dziś Ono na basen, idąc za radą położnej, która stwierdziła, że to świetny sposób na hartowanie. Spędziłam pół godziny w brodziku, w którym woda sięgała mi do kolan. Gdybym była sama, pewnie poszłabym bić własne rekordy w przepływaniu basenów olimpijskich. Ale bawiłam się tysiąc razy lepiej, kiedy widziałam frajdę, jaką Ono miało ze zwyczajnego taplania się w płytkiej wodzie i wodzenia wzrokiem za ubranym na czerwono ratownikiem (jutro oglądamy razem „Słoneczny patrol”!). Porażka roku. Zabrałam na basen moje 3-miesięczne dziecko, niepomna tego, że powinnam zapisać naszą dwójkę na specjalne zajęcia z instruktorem, obejmujące ćwiczenia w wodzie i naukę pływania!


Projekt „Mały geniusz”

Jedną z cech, jaka odróżnia dorosłych od dzieci, jest to, że potrafimy przewidywać długofalowe skutki naszych działań. Łatwo nas przekonać, że każda aktywność dziecka musi być rozwijająca, żeby maluch miał dobry start w dorosłość. Tym samym zamieniamy proces wychowania w starannie przemyślany projekt, którego skuteczność mierzymy efektywnością.


A może by tak to olać?

Nie miałam w dzieciństwie sensorycznych grzechotek. Najbardziej lubiłam bawić się garnkami i garścią guzików nawleczonych na sznurek. Łaziłam po drzewach, huśtałam się na trapezie ze starego wałka do magla, rysowałam syrenki i czytałam po pięć razy te same książki. Moimi pomocami naukowymi był świat: kuchnia, ogród, miasto.


Wszystko było ciekawe

W końcu w brzuchu takich atrakcji nie miałam. Wszystko też było nowe, fascynujące, pobudzające wyobraźnię, rozwój mózgu i zmysłów. Dla rocznego dziecka nawet chodzenie boso po trawie może być eksplozją wrażeń. Kilkulatka nie zawsze trzeba ciągnąć na specjalne zajęcia w centrum nauki, bo może się okazać, że zaciekawi go myjnia samochodowa. Oczywiście, że chcę dla mojego dziecka jak najjaśniejszej przyszłości. Chcę wspierać jego rozwój i pomóc w osiągnięciu życiowego sukcesu, jakkolwiek rozumieć ten termin. Jednak mam jakąś dziwną pewność, że najlepszym fundamentem pod jego sukcesy życiowe nie będzie grafik pękający w szwach.


Chcę stworzyć Ono po prostu szczęśliwe, beztroskie dzieciństwo.