Siedziałam tam. Winne bąbelki cavy kąsały mnie niewinnie w czubek nosa. Wiał wiatr, który urywał wąsy barcelońskim kotom, nim zdążyły miauknąć „hola!”. A mnie było tak dobrze, jak nigdy.
Siedziałam tam, na najwygodniejszej ławce świata.
Podobno Gaudi, kiedy ją projektował, dostosował kształt do naturalnej krzywizny pleców jednego z robotników. Szkoda, że trzeba być wizjonerem na miarę Gaudiego, żeby wpadać na takie pomysły.
To niby takie oczywiste, że ławki, krzesła i kanapy powinny nadawać się do siedzenia, łóżka do leżenia, a chodniki do chodzenia. Ale na pewno nieraz przekonaliście się, że nie każdy projektant przyjmuje to za pewnik. I dlatego tak doceniam dobre, przemyślane projekty.
Bo dobry design to nie tylko absurdalnie drogi wyciskacz do cytrusów.
Wszystkie przedmioty, których używasz, zostały przez kogoś zaprojektowane. Począwszy od drobiazgów, takich jak buty, otwieracz do konserw, stołek czy krój pisma, po większe projekty: samochód, system operacyjny w komputerze, blok, miasto. A projektanci są różni. Jedni należą do mistrzów w swoim fachu, inni odwalają fuszerkę.
Sądząc po mojej przestrzeni, tych ostatnich jest więcej.
A tymczasem dobry design to piżama, w której się budzisz. Z nogawkami na tyle szerokimi, że jest Ci wygodnie, ale na tyle wąskimi, żeby się nie podwijać. To pościel z otworami na rogach, żeby dało się łatwo oblekać. To drzwi, które po otwarciu nie blokują przejścia, i klamka, która dobrze leży w dłoni. To także uchwyt na prysznic w takim miejscu, że woda leci na Ciebie, nie zamieniając przy tym całej łazienki w basen pływacki.
Dobry design to formularz, w którym zmieścisz bez problemu swoje dane, nawet nazywając się Hermenegilda Kociubińska-Brzęczyszczykiewicz i mieszkając w Ostrowcu Świętokrzyskim. Albo skrzyżowanie, na którym chodniki i drogi dla rowerów nie tworzą skomplikowanej, przecinającej się co rusz plecionki, a zielone dla pieszych nie wymaga bycia sprinterem olimpijskim.
To toaleta w centrum handlowym, w której masz gdzie powiesić torbę z zakupami.
To też zamek w sukience, który jesteś w stanie rozpiąć bez pomocy drugiej osoby, nie będąc przy tym chińską gimnastyczką. To buty na obcasie, w których da się chodzić. To konewka, imbryk i dzbanuszek, z których nie cieknie przy nalewaniu. (Czy takie istnieją?) To malutkie wgłębienie w kółku na dnie filiżanki, żeby po jej umyciu nie stała tam woda.
Nic dziwnego, że w dobrze zaprojektowanej przestrzeni żyje się lepiej.
Otoczyłam się dobrym designem. Począwszy od ergonomicznej kuchni, a skończywszy na szafie wypełnionej wygodnymi i ładnymi ubraniami, których w większości nie trzeba prasować. Na tym tle kanapa, która po rozłożeniu ma zaledwie 170 cm długości, wydaje z siebie metaforyczny zgrzyt. Podobnie jak wanna, w której prysznic trzeba brać w kucki, bo projektant łazienki nie przewidział możliwości zamontowania ekranu lub choćby zasłonki.
Nawet nie wspominam o moim osiedlu, posiekanym na kawałki płotami i wypchanym krzywymi chodnikami, jak nugat bakaliami. Czy o mieście, bo przez ostatnie naście lat Kraków zamienił się w regularne pole bitwy, w której wygrywają banki i samochody, a przegrywają ludzie.
Reply