Przefiltrowane przez wrzosowe zasłony słońce zalewało sypialnię różowawą poświatą. Ono jeszcze spało. Pyzata buzia upodabniała je do barokowego aniołka.  Było pięknie, sielankowo i… strasznie późno! Miałam 40 minut na ogarnięcie naszej dwójki i dotarcie do gabinetu lekarza na drugim końcu miasta.

Wychyliłam duszkiem koktajl owsiankowy, który On przygotował mi przed wyjściem do pracy. W drodze do łazienki łapsnęłam ubranko dla Ono. W ekspresowym tempie załatwiłam zmianę pieluchy i przebieranie z piżamy w body.

W biegu zaciągnęłam zamek sukienki, pędząc do toaletki, żeby w trzy minuty zrobić mój codzienny, pięciominutowy makijaż.

Zęby umyłam podczas karmienia, po czym zbiegłam ze schodów, w jednej ręce niosąc fotelik samochodowy, a w drugiej torebkę i butelkę z wodą dla siebie. Zdążyłam. Dawno nie robiłam niczego w takim pośpiechu, ale…

Ciało pamiętało pracę w trybie ASAP, biegi na przystanek i epokę przed narodzeniem Ono, kiedy liczyła się każda minuta.

O ironio, wstałam tak późno, bo wieczorem wolałam czytać „Pochwałę powolności” zamiast iść spać.

***
Siedziałam na fotelu z Ono na kolanach. To już nie było to samo dziecko, co na początku. Faza noworodkowa znalazła się hen za nami i w schemat „jedzenie i spanie” powoli wchodziły okresy aktywności. Ale choć śpiewałam piosenki, machałam zabawkami, wygłaszałam niekończące się monologi, recytowałam wierszyki i wdzięczyłam się do Ono jak głupia, odzewu nie było. Szaroniebieskie oczka pozostawały niewzruszone.

Pierwszą ważną minutę zaliczyłam dzień później, przy książeczce kontrastowej. Ono w skupieniu zaczęło kontemplować czarny kwadrat, po czym przeniosło wzrok na sąsiednią stronę i zagapiło się na serduszko w paski.

To było przełomowe 60 sekund, po których świat mojego dziecka już nigdy nie będzie wyglądać tak samo.

Parę dni po tym błądzące dotąd bez celu oczy na moment zogniskowały się na mojej twarzy. Mogę przysiąc, że dostrzegłam w nich błysk rozpoznania. W zeszłym tygodniu odnotowaliśmy z Nim pierwszy uśmiech, przedwczoraj pierwsze, niepewne odpowiedzi na nasze gruchanie i zagadywanie.

Dla Ono liczy się każda minuta. Tak zupełnie inaczej niż dla nas, dorosłych. W tym małym rozumku codziennie ma miejsce totalna rewolucja, którą obserwuję z zapartym tchem.

A może powinnam spędzać ten czas „produktywnie”, odhaczając któreś z zadań z długiej listy na cały tydzień?