Stan wyjątkowy

To był jeden z tych dni, kiedy moje dziecko postanowiło pokazać, jakim jest wyjątkiem.

Po kilku godzinach prób uspokojenia wyjątka – ja wyłam do wtóru. Z bezsilności i rozpaczy nad tym małym, rozwrzeszczanym człowiekiem, któremu ewidentnie coś nie pasowało. A jedyna osoba na świecie, jaka mogła pomóc (czyli ja), nie miała pojęcia, o cóż może chodzić.


Bez sił, bez ducha

Miałam nerwy napięte jak postronki. Próbowałam już wszystkiego. Od rana skupienie 100% na rozmarudzonym dziecku: karmienie, przewijanie, kołysanie, śpiewanie specjalnie ułożonej kołysanki. Klepałam Ono po plecach jak blacharz audi po niemieckim emerycie, żeby mieć pewność, że w małym brzuszku nie został bąbelek powietrza uniemożliwiający zaśnięcie. Tymczasem moja latorośl zupełnie nie doceniała tych wysiłków. Przysypiała w moich ramionach na kwadrans, po czym otwierała oczy – i syrena zaczynała się od nowa.


Zwrot bez podania przyczyny

Zaczynałam całkiem serio myśleć, że to macierzyństwo to chyba był kiepski pomysł. Że się do tego nie nadaję. Że może dałoby się jeszcze z tego wycofać, bo sobie nie radzę. Że jestem złą matką, skoro nie potrafię nawet sprawić, żeby dziecko przestało płakać. NAWET. Jakby to było takie proste. Nie wiem, kto nam podsuwa takie myśli – hormony? Kultura? Lektura? Tych ostatnich zaliczyłam naprawdę sporo i większość skupiała się na tym, co zrobić, żeby dziecko nie płakało. Więc ewidentnie robiłam coś źle.


Cały dzień w piżamie

Na rękach miałam dziecko, które odłożone wydzierało się aż do utraty tchu. Więc od rana chodziłam w koszuli nocnej – szczęściem tej z Granatovo, która na tyle przypomina sukienkę, że nie wstyd mi było otwierać drzwi kurierowi o 2 po południu. Śniadania nie zjadłam, oszukiwałam głód piciem soków, koktajli i mleka. Mieszkanie przypominało slums na śmietnisku, do którego ktoś wrzucił granat ręczny. Zwykle ogarniam wszystko, kiedy Ono ma drzemkę, a dziś drzemki nie było.


Bezsenność w Krakowie

Wyjątko wciąż wyło, nie zdradzając żadnych oznak senności. Moja cierpliwość powoli się kończyła, a wraz z jej wyczerpaniem zaczęły pojawiać się we mnie myśli o wyjściu z domu i zatrzaśnięciu za sobą drzwi. O stoperach. Albo kneblu. O otwarciu okna i pizgnięciu tym wszystkim w cholerę. O wyskoczeniu przez balkon. Czułam, że jeszcze sekunda tego ryku, a naprawdę stracę zdrowe zmysły. I panowanie nad sobą.


Wdech, wydech

Takich chwil miałam w macierzyństwie już wiele. I zazwyczaj udawało mi się wyjść z nich obronną ręką. Bywało, że emocje brały górę, jednak jestem zbyt racjonalna, żeby rzeczywiście wpaść w szał jak Hulk i zrobić rozpirz, krzywdząc przy okazji małego człowieka. Którego jedyną „winą” jest tutaj to, że nie umie jeszcze zwerbalizować, co go gryzie. Bo kiedy sama mam zły dzień, kupuję sobie wino i czekoladę, płaczę w wannie i jest mi lepiej. A takie Ono? No właśnie.

Jak myślisz, kto przeżywa negatywnie fakt, że deszcz pada – ty czy deszcz?

Małgorzata Musierowicz „NOELKA”

Wyjść z siebie i stanąć obok

Przypomniałam sobie ten fragment i poczułam, jakby mnie ktoś oświecił. Kto przeżywał negatywnie ten „stan wyjątkowy”? Problem leżał we mnie i w moim podejściu. Z rozwrzeszczanym stworzeniem nie byłam w stanie nic zrobić poza tym, żeby zaspokoić jego potrzeby. W jedyny sobie znany sposób próbowało mi przekazać, że potrzebuje… czegoś.


Jestem całym światem

Hałas, jaki tworzyło Ono, nie pozwolił dojść do głosu mojej intuicji. A intuicja matki to rzecz święta (potwierdza to również moja mama, matka trojga). Zapomniałam, że jestem dla Ono całym światem. Zapomniałam, że domaganie się bliskości nie wynika z chęci zrobienia na złość czy zepsucia matce planów – choćby były one tak skromne, jak zjedzenie posiłku. Lub minimalny poziom higieny (mycie zębów o 3 po południu? Tak, to niestety ja. Mam nadzieję, że moja dentystka tego nie czyta).


Na ratunek: chusta

Nie bez powodu wszelkie urządzenia do noszenia dzieci towarzyszą ludzkości od zarania dziejów. Potrzebę bliskości mamy wdrukowaną w genotyp naszego gatunku. Już podczas motania, kiedy kołysałam się monotonnie i mruczałam jakieś powolne melodyjki, trochę się uspokoiłam. I Ono także. Może wyczuło, jak mały sejsmograf, że nie ma już we mnie tyle napięcia, złości i zniecierpliwienia.


To, co najważniejsze

W życiu z niemowlakiem, szczególnie w „dni wyjątka”, zdarza mi się zapominać, że przecież świat może poczekać. Jeden dzień bez sprzątania nie sprawi, że zamieszkają u nas karaluchy. Moja skóra obejdzie się te parę godzin bez makijażu czy choćby kremu nawilżającego. Nie wyjdę na spacer? Trudno, przeżyjemy. Moim priorytetem w opiece nad dzieckiem, szczególnie kiedy mam jedno, jest zapewnienie mu dobrostanu. To, co uznawałam dotąd za najbardziej istotne punkty dnia, nie zawsze rzeczywiście nimi było.


Aha, i tamtego dnia nie ugotowałam obiadu.
Po prostu rozmroziłam w mikrofalówce wegeklopsiki z Ikei.


FOTO: MARYSIA | MARIA KĘDZIERSKA FOTOGRAFIA

By

Posted in

7 odpowiedzi

  1. I dobrze! ♡♡♡ A dla maluszka buźka

  2. Awatar Mag Juk
    Mag Juk

    Bardzo to prawdziwe. I piękne. Ja też co jakiś czas muszę sobie przypominać, co jest tak naprawdę najważniejsze i że ten maluch to nie żaden złośliwiec, a małe życie ze sowimi sprawami i potrzebami. Niestety zawsze w końcu zapominam i muszę przypominać sobie na nowo. Te wszystkie reklamy i poradniki powinny nam właśnie o tym przypominać, że dziecko to człowiek, a nie kreować jakiś wyidealizowany obraz rodzicielstwa, przez który nam się potem wydaje, że u nas coś nie gra 😉

    1. Święta prawda 🙂 Tymczasem poradniki skręcają w zupełnie inną stronę – najczęściej w tym wyidealizowanym obrazie dziecko jest maszynką, którą trzeba odpowiednio skonfigurować, żeby tego obrazu nie zaburzyć. Nie jest łatwo 😉

  3. Też miewałam takie dni, gdy Dziuba płakała, a we mnie narastała złość i frustracja. Nie na nią, ale na siebie, że nie potrafię zrozumieć jej i pomóc. Na szczęście nie było ich dużo, a ja dość szybko odkryłam, że trzeba po prostu odetchnąć głęboko, uspokoić się i posłuchać intuicji (ewentualnie powtórzyć od początku wszystkie podstawowe kwestie – pielucha, karmienie, usypianie, bolący brzuszek) 😀

    1. Ono było najspokojniejszym dzieckiem na porodówce. Leżałam w sali między dwiema mamami bliźniaków, których ryki działały jak efekt domina: budził się jeden, otwierał paszczę, a po 10 minutach ryczały już wszystkie dzieci na całym oddziale. Wszystkie, z wyjątkiem mojego. Jedna starsza położna, która do mnie zaglądała, stwierdziła, że to dlatego, że ja jestem spokojna. Bo byłam. Totalne zen, kwiat lotosu na tafli jeziora. I później Ono też było spokojne, chyba że wyczuwało we mnie jakieś napięcie, np. czymś się martwiłam, dokądś spieszyłam itd. Nakręcaliśmy się nawzajem.

      1. To samo mi ostatnio powiedziała „teściowa”, że ja mam tyle spokoju i cierpliwości do Dziuby, że jestem taką cudowną mamą i że ona się tak bardzo cieszy, że jej syn właśnie ze mną ma takie cudowne dziecko, bo to właśnie moje podejście tak dobrze działa na Małą i ona ode mnie bierze swoją radość i spokój :-)))

        1. Taka teściowa to skarb <3

Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

osiem + 19 =