– Zaczęłaś już kompletować wyprawkę? – padło pytanie.
– Jeszcze nie znamy płci, więc na razie kupuję takie neutralne rzeczy. O, body z żabą. Uniwersalne, nie? Bo jakiej płci jest żaba?

Jak się okazuje, ubranka dziecięce, oprócz zróżnicowania pod kątem kroju i kolorów, mają jeszcze odpowiednio dopasowane nadruki. Których pobieżna analiza nasuwa dwa, nieco przerażające, wnioski.

Wniosek pierwszy: zwierzątka nie są neutralne.

I ten podział jest zaskakująco sztywny, wspólny dla większości ciuszków i akcesoriów dziecięcych.

Motylki, króliczki i zajączki są dla dziewczynek, natomiast krokodylki i kameleony dla chłopców. Dziewczynki noszą kotki, koniki, zeberki i żyrafki, podczas gdy chłopców można ubrać w lewki, tygrysy i inne większe drapieżniki. Chłopięca jest też przeważająca większość fauny wodnej (czyżby przez skojarzenia rybacko-żeglarskie?), z wyjątkiem koników morskich. No i oczywiście dinozaury, te mięsożerne. Jeśli dinozaur nie ma zębów, to od biedy może się pojawić na różowym tle, gdzieś obok brokatowego jednorożca.

Neutralne dotąd wydawały mi się misie, jeżyki i liski. Czas przeszły. Takie rzeczy tylko na dziale chłopięcym, na ciuszkach szarych i beżowych. Nam, dziewczynkom, na pocieszenie zostaje nam drób, czyli ogólnie ptaszki. Nawet sówki, choć drapieżne.

Co zaskakujące, uniwersalne okazują się… słonie. Może przez to, że choć wielkie, silne i z długą trąbą (chłopięcość), to takie nieporadne, urocze i mają długie rzęsy (dziewczynkowość).

Wniosek drugi: gender zaczyna się od śliniaka.

Zdawałam sobie sprawę z istnienia płci kulturowej, ale nie sądziłam, że wtłaczanie w płciowe schematy i role dotyczy już noworodków! Zupełnie nie spodziewałam się natknąć na takie zjawiska przy regale ze śliniakami i skarpetkami.

Nadruki na tych z niebieskim: dinozaur, pirat, „little monster” oraz „little dude”. Nadruki na różowych: kotek z napisem „purrrfect”, korona i „little princess”, „fashionista in the making”, „cutest baby ever” i „daddy’s little gem”. Bo dziewczynka nie może być małym potworkiem ani piratem. Jej głównym zadaniem jest być słodką, perfekcyjną małą księżniczką, oczkiem w głowie tatusia. Chłopiec z kolei nigdy nie jest małym księciem, za to może zostać kolesiem czy potworem.

A śliniaki to dopiero początek.

Koszulki, body i pajacyki dla dziewczynek pełne są słów odnoszących się do wyglądu, takich jak „sweet”, „cute”, „lovely”, „pretty” czy „beautiful”. Próżno szukać odpowiedników na chłopięcych rzeczach, chociaż przecież kilkumiesięczny chłopczyk jest dokładnie tak samo słodki i uroczy. Na ubrankach dla niego mamy jednak określenia charakteru i zachowań: „wild one”, „crazy little thing”, „too loud, too bad”. Zdarzają się też stanowcze żądania, jak „milk. now” czy „I wanna suck”, albo wyznania typu „I’m a boob guy”.

Znalazłam też sukienkę z napisem „little lady”. Czy miała odpowiednik w postaci sweterka „young gentleman”? Zgadliście. Jasne, że nie. Za to była bluza z Supermanem.

Rzecz jasna, niemowlę ma wywalone po całości na to, co mu dynda pod brodą i jaki jest na tym napis. Rodzice też nie muszą trzymać się kurczowo kodów kolorystycznych – nikt nie broni ubierać córki w niebieskie ubranka z dinozaurami, piratami i superbohaterami. Ale faktem jest, że te projekty nie są tworzone po to, żeby wzniecić rewolucję w naszych głowach, tylko żeby, często podświadomie, podtrzymać schematy, które już w nas są.

Dokładnie te same stereotypy owocują później zachwyconym: „ale z ciebie łobuziak!” albo pełnym oburzenia „żeby dziewczynka tak rozrabiała!” do kilkulatka; sankcjonują bazgranie chłopców i oczekują kaligrafii od dziewczynek; pozwalają przymknąć oko na pyskującego nastolatka i jednocześnie surowo karzą odszczekującą się nastolatkę. A później, w dorosłym życiu, nierzadko wtłaczają nas w schemat motylków, falbanek i purrrfect little lady, w który niekoniecznie chciałybyśmy być wtłoczone.

Wracając do pytania, postawionego na początku: żaba, rzecz jasna, jest chłopięca. Bo skacze i rechocze, a nie siedzi spokojnie, jak na małą księżniczkę przystało.