Nie widzieliśmy się od miesiąca.
Wydaje się, jak gdyby dłużej.
Pewnie dlatego, że tak bardzo się zmieniłeś. I ja także.

Wyjeżdżałam jeszcze przed rewolucjami, jakie w Twoim życiu poczyniła wiosna, a w moim Ono. Wiedziałam, że wrócę, ale wiedziałam też, że będę tęskniła, tak jak tęskni się do kogoś bliskiego. Z okna taksówki patrzyłam na Twoje kwitnące Aleje, na zalane słońcem bulwary nad Wisłą, na Wawel tak dobrze mi znany, jak moja własna twarz w lustrze.

Kocham cię przecież od dawna.

Od tych pierwszych wizyt z rodzicami, kiedy główną atrakcją było karmienie gołębi na Rynku i bieganie po korytarzach Collegium Broscianum w oczekiwaniu na mamę. Nigdy nie zapomnę, że byłeś świadkiem mojego pierwszego spotkania z Nim. Tę ławkę na Plantach, gdzie tak długo siedzieliśmy, mijam zawsze z uczuciem wzruszenia w sercu.

Kiedy 13 lat temu przyszło mi myśleć o dorosłym życiu i studiach, wybrałam cię bez wahania. Na ile było to konsekwencją decyzji podjętej w IV klasie podstawówki, przy okazji lekcji o Akademii Krakowskiej, nie wiem. Ale narysowałam wtedy kałamarz na marginesie zeszytu, do czego zachęciła nas nauczycielka. Że też jeszcze pamiętam takie rzeczy.

Mówią, że miłość jest ślepa.

Może to i prawda, choć przecież dostrzegam twoje wady. Zwłaszcza kiedy muszę oddychać w szalik z powodu smogu. Ale trwam tutaj z jednego powodu. Zawsze, kiedy wracam, wiem i czuję, że wróciłam do domu.

Witaj ponownie, mój Krakowie.