Zaczęło się wcześnie, bo na długo przed dwiema kreskami na teście. Mówili mi, co mam robić, co jeść, czego słuchać i co czytać (najlepiej na głos), żeby dziecko było zdrowe, mądre, grzeczne, ciche i pokornego serca. Nawet się zastosowałam. Motyla noga, nie pomogło.

When you’re in love, what can go wrong?

Przyznaję, dałam się uwieść. Byłam przekonana, że będę tą zorganizowaną matką w obozie spod znaku sexy mama na baby jodze, idealny porządek w domu zrobiony podczas drzemeczki, którą dziecko odbywa w swoim pięknym, udekorowanym kwiatkami koszu Mojżesza. To był jeszcze czas, kiedy prowadziłam kalendarz. Planowałam różne rzeczy z dużym wyprzedzeniem i realizowałam je punkt po punkcie. Czułam się bezpiecznie, kiedy miałam większość rzeczy pod kontrolą. Jeszcze wtedy się łudziłam, że mogę sobie zaplanować życie z dzieckiem. No bo JAK TO, że zimna kawa, niejedzenie śniadania do 17:00 i niemogębodzieckonamnieleży. Przecież to kwestia organizacji. Nauczyć spania w łóżeczku, wdrożyć harmonogram drzemek i karmień, no w czym problem, naprawdę, niektórzy się kompletnie nie potrafią zorganizować.


Nothing can go wrong

Na początku jeszcze wydawało mi się, że jest okej. Że urodziłam spokojnego człowieczka, z temperamentem odziedziczonym po Nim, i teraz krok po kroku zaprogramuję je na bycie idealnym dzieckiem z poradnika. Takie myśli miałam, kiedy Ono spokojnie leżało w szpitalnej mydelniczce, nie wydając z siebie żadnego dźwięku (obsesyjnie sprawdzałam, czy oddycha). Wszyscy powtarzali, że takie spokojne, bo z cesarki. Ja myślałam: po prostu jestem do tego stworzona, świetnie sobie radzę, wiem, co robić, macierzyństwo jest super. Nawet mi przeszło to poczucie winy z powodu takiego, a nie innego porodu. Widziałam na horyzoncie tę matę do jogi i rozkosznie gaworzącego niemowlaczka leżącego obok mnie, podczas gdy wykonuję powitanie słońca. Taka idylla trwała kilka tygodni.


And then she’d scream in my face

Kiedy Ono wyrosło z okresu noworodkowego, okazało się, że bynajmniej nie jest dzieckiem spokojnym. Położone gdziekolwiek wrzeszczało ile sił w płucach, póki nie zostało podniesione i włożone do chusty. (A spróbujcie wziąć prysznic z dzieckiem w chuście. Nawet Chuck Norris nie dałby rady). Drzemki miało rzadkie i nieregularne, tak od 5 minut do 5 godzin. Usypianie obejmowało zaciemnianie sypialni, skakanie na piłce, chustę oraz szuszanie (jednocześnie). Transfer z chusty do designerskiego kosza Mojżesza był loterią, a im było starsze, tym częściej przegrywałam z kretesem. Czasem pobudka następowała nagle, bo trochę za głośno mrugnęłam. Kąpiel odbywała się przy nieludzkich wrzaskach (dopiero w okolicy drugich urodzin Ono raczyło zwerbalizować problem: woda była za gorąca dla skóry jaśnie państwa, choć właściwa według wskazań termometru). Wycieranie także, więc mogłam zapomnieć o uspokajających masażykach. Słowem, zero regularności i przewidywalności. Oszukałaś mnie, Tracy Hogg.


I got lost on the way

Frustracja, niemoc i poczucie winy wróciły do mnie rykoszetem. Szczególnie kiedy usłyszałam gdzieś bzdurę, że takie zachowania są typowe dla dzieci z cesarki. W połączeniu z koktajlem hormonów (pociążowych oraz, jak się okazało, tarczycowych) to była mieszanka wybuchowa. Wyrzucałam sobie ten poród i torturowałam się myślą, że nie zasługuję na dziecko, skoro nie potrafiłam go urodzić i wdrożyć do regularności. (Jakbym miała wybór.) W dodatku kiedy Ono płakało, każda sekunda wywalała mi w kosmos poziom stresu, a wyłączała racjonalne myślenie. To często doprowadzało do tego, że płakałam do wtóru, zamiast coś zrobić (zwykle nie pomagało, ale przynajmniej miałam poczucie, że nie siedzę bezczynnie). Co oczywiście także sobie wyrzucałam.


But I’m a supergirl

Zdanie sobie sprawy z tego, że za macierzyństwo nikt nie daje świadectwa z paskiem, szóstki z wykrzyknikiem, złotej gwiazdki ani orderu z ziemniaka, było wyzwalające. Bo cholernie ciężko być supermenką. Perfekcjonistką w każdym calu. Dawać z siebie 100% w każdej dziedzinie. Mieć piątki od góry do dołu. Chciałam mieć nad wszystkim kontrolę, a czułam, że nad niczym nie panuję. Wspominam ten czas jako ciągłe balansowanie na granicy paniki. Powodów było mnóstwo. Kiedyś przepłakałam całe popołudnie z powodu tego, że nie kręcę zdrowych pulpecików z ekologicznego dorsza do pierwszych prób z BLW, bo wróciłam do pracy na pełny etat i sukcesem jest, kiedy w ogóle zrobię wieczorem jakikolwiek obiad, którym dziecko będzie mogło sobie porzucać. (Podstawą diety Ono swego czasu były brzegi z włoskiej pizzy. Serio. Jeśli kiedyś wpadniesz na myśl, żeby jednocześnie wrócić do pracy, przyzwyczajać antysmoczkowe dziecko do butelki i rozszerzać dietę, to przyjdź do mnie, wybiję Ci z głowy te idiotyczne pomysły. Mnie nikt nie wybił).


And supergirls don’t cry

W pewnym momencie jednak zaczęło mi mijać to absurdalne przekonanie, że na pewno coś zrobiłam źle, i poczucie winy, że moje dziecko jest nie takie jak trzeba i że ja to sprawiłam. Przypomniałam sobie (z zajęć psychologii na studiach), że temperament jest wrodzony i został ustalony na długo przed momentem, kiedy mój organizm postanowił się zepsuć na ostatniej prostej ciąży. To, jakie są nasze dzieci, jest w bardzo nikłym stopniu zależne od naszych działań. Możemy wzmacniać lub osłabiać pewne cechy czy zachowania, jednak nie istnieje humanitarny sposób na uśpienie dziecka, które nie chce spać, tylko dlatego, że nadeszła pora drzemki. Oraz każda z faz, które sprawiają problem (lub nigdy go nie sprawiały) może w dowolnym momencie po prostu minąć, zastąpiona przez inną, czasem łatwiejszą do przetrwania, a czasem dużo, dużo trudniejszą.


PAMIĘTAJ!

Jeśli Twoje niemowlę nie śpi w dzień/nienawidzi wózka/wrzeszczy, kiedy się je odłoży/potrzebuje bujania, żeby zasnąć/budzi się, chociaż powinno w tym wieku przesypiać noce itd. – TO NIE TWOJA WINA.

Jeśli Twoje niemowlę śpi jak w zegarku/kocha wózek, matę, podłogę, kanapę, swoje łóżeczko, fotelik samochodowy, bujaczek, leżaczek i kołyskę/odłożone uśmiecha się słodko do zabawek i gaworzy/zasypia samodzielnie/przesypia noce itd. – TO NIE TWOJA ZASŁUGA. 

Nie szukaj przyczyn, szukaj rozwiązań i strategii przetrwania.

Laugh the night time into day

Ukułam kiedyś taką metaforę. Że rodzicielstwo jest trochę jak konkurs cukierniczy. Losujesz, co musisz upiec, i potem nie ma zamieniania się. Dostajesz ciasto francuskie, makaroniki albo Gioconde imprime i rób, człowieku, stawaj na głowie i zazdrość tym, którym się trafiły kruche czy ucierane, albo co gorsza, bezwysiłkowe muffiny. Tymczasem ja mam drożdżowe, które długo wyrabiam, czekam, aż wyrośnie, ale nie za długo, pilnuję temperatury, wilgotności, przeciągu i układu gwiazd. W tym czasie pozostali w godzinę robią piękne rzeczy idealne na Insta, a ja nadal nad tym drożdżowym kminię, z ilu warkoczy się splata chałkę. Jak już ją zrobię, wygląda pięknie, jest przepyszna, a lajki sypią się jak cukier puder dla ptaszków. Ale co się namęczyłam, to moje. Oraz nigdy mi nie wychodzi, kiedy mam okres.


And then she’d say: it’s alright

Rady z serii „jak zaprojektować dziecko” po prostu nie działają. Dziecka ani męża nie da się wytresować (chyba że mąż jest smokiem). Utrzymują nas tylko w mylnym przekonaniu, że mamy na wszystko wpływ. Że każde dziecko to muffinka i wystarczy tylko wrzucić składniki do dwóch misek, machnąć łyżką dwa razy i gotowe. Ja spokój wewnętrzny osiągnęłam dopiero wtedy, kiedy oświeciło mnie, że tak, to rzeczywiście jest kwestia organizacji. Organizacji tego, co mam w głowie. Tego, jak patrzę na pewne sprawy, w tym na zachowanie małego człowieka, w którego towarzystwie przyszło mi spędzać całe dnie. Że skoro nie mogę zmienić dziecka (a jedynie stwarzać odpowiednie warunki, np. sprzyjające zasypianiu czy komfortowi cieplnemu), to jedynym rozwiązaniem będzie zmiana podejścia. Przestałam się okłamywać. Zaczęłam płynąć z prądem i piec to ciasto, które wylosowałam, zamiast usilnie próbować zrobić tartę z ciasta na chałkę. 


A jakim ciastem jest Twoje dziecko?

Śródtytuły pochodzą z piosenki Supergirl zespołu Reamonn.