600 słów o codzienności w czterech ścianach.

Śląskie disco polo

Koszmarnie upalne, sierpniowe popołudnie. Zabieram Ono do ogrodu, do hamaka, żeby złapać pół godziny drzemki w cieniu drzew i chłodzie ciągnącym od stawu. Jeden sąsiad słucha lokalnej stacji radiowej, w której puszczają disco polo po śląsku. Płaski głos z trzeszczącego nieco głośnika zagłusza śpiew ptaków i bzyczenie owadów, pracowicie obrabiających kwitnące kwiaty. Drugi kosi swój wielki ogród malutką, pierdzącą kosiareczką. Trzeci wypuścił na podwórko swojego kompletnie niewychowanego psa – nieustające szczekanie totalnie wytrąca moje dziecko ze stanu senności. Z drzemki nici. Idziemy patrzeć na pieska, który wydziera się na nas przez siatkowy płot.


Dom z basenem

Nie wzięłam kostiumu, ale to nic. Mogę się wykąpać nawet nago, nikt nie patrzy. Po całym dniu wskakuję do chłodnej wody, do której nikt przede mną nie nasikał – przewaga nad pobliskim parkiem wodnym. Spłukuję z siebie zmęczenie upałem. Później czeka mnie chillout na tarasie: sałatka na kolację, mała lampka wina, rozkoszny wybór między książką a nicnierobieniem. Leżę na leżaku, patrzę na kota, który skrada się między łanami melisy i mięty, słucham cykad, pogryzam pomidory i porzeczki, które zerwałam z krzaka kwadrans wcześniej. Bardzo dosłownie korzystam z owoców cudzej pracy.


Budzik o 6:30

Wyciągam rękę, żeby go wyłączyć, po czym zwijam się w kłębek pod kołdrą. Jest grudniowy poranek, a ja cała cierpnę na samą myśl o wyjściu z ciepłego łóżka. Słyszę, jak za oknem tata odśnieża podwórko i pogaduje do psa, który uwielbia zimę. W moim pokoju jest ciemno jak w igloo, gruba warstwa zmrożonego śniegu na oknie w dachu nie daje się tak łatwo usunąć jak zaspy z podjazdu. Niechętnie wstaję i szybko się ubieram, dygocząc lekko w wyziębionym pokoju – w piecu jest już napalone, ale grzejniki dopiero nieśmiało się rozgrzewają po całej nocy. Na szczęście dziś piątek, więc wieczorem mogę posiedzieć z książką przy kominku. I jutro, jak już pomogę mamie przy sprzątaniu. Tym razem moja kolej na podłogi, prawie 100 m2 samo się nie ogarnie.


W domach z betonu

Mieszkanie w bloku ma wiele wad. Takich obiektywnych, jak nieduży metraż, ograniczenia w aranżacji, uciążliwa bliskość innych ludzi i konieczność brania pod uwagę ich zdania przy decyzjach dotyczących ogółu. W bloku zazwyczaj trudniej znieść upały, a chcąc przejść się na spacer, wybiegać psa czy dziecko, trzeba korzystać z ogólnodostępnych terenów rekreacyjnych wraz ze wszystkimi tego wadami.Wiem, co mówię. Mieszkałam w domu przez prawie 20 lat, teraz od kilkunastu zmieniam kolejne mieszkania. Mimo wszystko nie chcę wracać.


Ludzie cierpią przez swoje aspiracje

Mam wrażenie, że wielu ludzi zupełnie bezrefleksyjnie dodaje „dom” do listy swoich życiowych celów. Czego często żałują, kiedy przekonają się, jaki ogrom pracy, wysiłku, czasu i pieniędzy trzeba zainwestować w dom z ogródkiem, zanim zrealizuje się tę wspaniałą wizję śniadania na tarasie z widokiem na własny ogródek. Zazwyczaj, kiedy mówię, że wcale nie zamierzam wyprowadzać się do domu pod miastem i że nie uśmiecha mi się sprzątanie 150 metrów, skoro teraz mam kłopoty z utrzymaniem czystości na 1/3 z tego metrażu – otrzymuję w odpowiedzi pełne niedowierzania: no jaaak tooo. W powszechnej świadomości mieszkańców bloków (czyli większości) dom jawi się jako spełnienie marzeń, ukoronowanie wysiłków, endgame w grze w życie. Po nim to już tylko idylla, szczęście i kraina tęczowych jednorożców.


Marzenia skrojone na miarę

Żyję powoli, ciesząc się codziennością. Zanim coś kupię – szczególnie przedmioty z kategorii „musisz to mieć” – długo rozważam, czy aby na pewno jest mi to potrzebne. Tak jest z małymi rzeczami. Więc dlaczego z dużymi miałoby być inaczej? Nie chcę mieć domu z ogródkiem. To nie dla mnie, tak jak spódnice-bombki czy masaż bańką chińską.


Kiedy będę duża, zostanę domatorką.
W pięknym mieszkaniu w kamienicy.
A co.