Prawie 700 słów o rozmiłowaniu się w codzienności.

W biegu

Niektórzy żyją od wydarzenia do wydarzenia. Od imprezy do urlopu, koncertu, wyjazdu, wyjścia, spotkania, piwa, randki… Sama kiedyś tak żyłam. Jak bohater platformówki przeskakiwałam nad codziennością. Mój kalendarz pękał w szwach, a zwykłe czynności z gatunku to-trzeba-zrobić odfajkowywałam gdzieś po drodze. Musiałam planować sobie wszystko, nawet kolację z Nim czy… ogolenie nóg.


Po-wolność

Jakoś w 2009 za sprawą przyjaciółki zainteresowałam się ideą slow food. Zmiany w myśleniu, prowadzące nieuchronnie do slow life, trwały długo. Krok po kroku zwalniałam, rezygnując z tych aktywności i zobowiązań, które mnie nie cieszyły. Trenowałam bycie „tu i teraz”, docenianie małych przyjemności. Uczyłam się celebrować codzienność.


Smak (zwyczajnego) życia

Teraz się nią delektuję. Tak bardzo, że często nie chcę nawet nic sobie planować, narzucać, brać sobie na barki organizacji różnych rzeczy. Cenię sobie wolność, bo ona daje mi miejsce na oddech. Zresztą będąc rodzicem i pracując na etacie, mam i tak wystarczająco dużo „muszę” do ogarnięcia. Dbanie o work-life balance w moim przypadku przypomina zabawę na huśtawce koniku: po każdej stronie jest tylko jedno miejsce.


W odnajdywaniu piękna w zwyczajności bardzo pomogło mi to, że z natury jestem introwertyczką i domatorką. Zabieganie mnie męczyło, a częste spotkania z dużą liczbą nowych ludzi wysysały z energii do cna. Kiepski ze mnie kompan do rozmowy, mimo że potrafię paplać jak najęta (a raczej właśnie dlatego).  Wciąż się uczę sztuki życia towarzyskiego, w czym pomaga mi na przykład Raz w Miesiącu. Mam taką osobowość, że cieszenie się śniadaniami czy składaniem skarpetek albo przedkładanie wieczoru z książką nad pląsy w klubie przyszło mi zupełnie naturalnie – bo zawsze tak miałam, wystarczyło to zaakceptować, zamiast próbować się wpasować w schematy, na przykład „przecież musisz chodzić na imprezy, każdy student chodzi”.


Niedzielna nuda

Mój dzisiejszy dzień zaczął się nudno. Wstałam nieco przed 9, trochę pokokosiłam się z dzieckiem w łóżku. Przy porannej toalecie ostatnio asystuje mi Ono, pokazując kolejno paluszkiem: to! (szczoteczka do zębów), to! (buteleczka z płynem micelarnym), to! (płatki kosmetyczne). Każdą moją czynność próbuje naśladować, co jest super słodkie. Potem, jak co niedzielę, powędrowałam do kuchni, gdzie mały człowiek już łomotał o swoje krzesełko, domagając się śniadania. No to zrobiłam te grysikowe pancake’i z polską borówką amerykańską, a do tego smoothie z nektarynek i małą kawę dla siebie. Zjadłam, podczytując artykuł z archiwalnych Wysokich Obcasów Extra (mam potworne zaległości, bo czytam po kawałku). Potem jeszcze trochę prozy życia, czyli nocnik, pielucha, próby położenia na drzemkę. Ubieranie siebie, dziecka. Trochę sprzątania, bo kiedy wyjmowałam z szafy sukienkę, Ono zdążyło wprowadzić swoje porządki w mojej szufladzie. Podlewanie kwiatów, nastawianie zmywarki, mój 5-minutowy, błyskawiczny makijaż i przepakowywanie torebki do nerki.


Jak co dzień

Jutro poniedziałek, czyli znowu wchodzę w tryb tygodniowy. Przepakuję z powrotem zawartość nerki do torebki, później zamotam Ono w nową chustę, którą dostałam do testów. Wyjdę z domu bez śniadania, w piekarni obok żłobka kupię chleb czystoziarnisty, który zjem w pracy. Po południu skoczymy sobie na plac zabaw, a przed zaśnięciem „poczytamy” Ulicę Czereśniową (dla nierodziców: to seria książek A4 bez tekstu, z rysunkami z dużą ilością szczegółów, postaci i przedmiotów). Wieczorem może pomaluję coś akwarelami albo wypijemy z Nim cydr na balkonie. Tak po prostu. Bez szaleństw i fajerwerków, bez wyjazdów do spa, pływania z rekinami, skoków na bungee.


Pomoc dla sfrustrowanych

Piszę to wszystko nie po to, żeby się pochwalić, jakie mam fascynujące życie. Bo przecież widzicie, że wręcz przeciwnie. Zwyczajność wylewa się z każdej strony. Napisałam ten wpis dlatego, że mało kto nie doświadcza takiej – lub podobnej – codzienności. Znakomita większość ludzi po prostu żyje z dnia na dzień.


Ten wpis jest dla tych, którym głupio, że nie są wyjątkowi. Którym smutno, że w niedzielny poranek ścielą łóżko z Ikei albo zmieniają dziecku pieluchę z Biedronki, zamiast siedzieć w śnieżnobiałym szlafroku na balkonie gdzieś na Santorini i sączyć szampana do śniadania. Trochę też jako przypominajka dla mnie, bo jak czasem przeglądam te piękne internety, to zaczynam mieć wyrzuty sumienia, że nie dążę do tego, co mają inni. Ci, którzy żyją od wydarzenia do wydarzenia, od imprezy do urlopu, koncertu, wyjazdu, wyjścia, spotkania, piwa, randki…


Chciałam powiedzieć jedną rzecz.
Że zwyczajność jest okej.