Kolor mocy. O historii różu

Z królewskich szat do świata Barbie.
Z męskich mundurów na fatałaszki dla słodkich idiotek.
Zanim popadł w niełaskę, róż przebył długą drogę.

Co nosiłby Jezus

Może trudno w to uwierzyć, ale kiedyś różowe ubrania uznawano… za męskie. Róż był wówczas bledszą, bardziej stonowaną wersją czerwieni, barwy królewskiej, której uzyskanie wiązało się z ogromnymi kosztami. Malarze zazwyczaj „ubierali” na różowo Jezusa, by podkreślić jego boskość i najwyższy status. W rzeczywistości trudno zakładać, że syn cieśli nosił stroje farbowane najdroższym możliwym barwnikiem.


Mundury i garnitury

Tak było w średniowieczu, ale i później. Do naszych czasów zachowały się chociażby: różowe stroje dworzan Ludwika XVI, rysunki przedstawiające żołnierzy armii napoleońskiej czy polskich ułanów oraz liczne źródła literackie, żeby wspomnieć tylko „Wielkiego Gatsby’ego”. Typowo kobiecą barwą był przez te wszystkie lata błękit.

Dawniej kolorystyka stroju odzwierciedlała nie płeć, ale wiek, rolę społeczną, etap życia, na jakim znajdował się noszący. Barwy jasne, pastelowe, przeznaczone były dla ludzi młodych i dzieci.

– Jo Paoletti, „Pink and Blue: Telling
the Boys from the Girls in America”

Bielszy odcień bieli

Wtedy różowy wciąż jeszcze nie miał etykietki „dziewczynkowego”. Do XIX wieku stałym, obowiązkowym elementem wyprawki dla noworodka był zestaw białych sukienek, oczywiście ręcznie szytych. Tak, także dla chłopca! Nie istniała przecież możliwość sprawdzenia płci przed narodzinami, a płeć kulturowa nabierała znaczenia dopiero później, u kilkulatków, gdy zaczynał się proces socjalizacji.


Dziecięce slow fashion

O stroju dla niemowlaka decydowały przede wszystkim względy praktyczne – krój ułatwiający zmianę pieluchy, niska cena i trwałość bielonych tkanin, uniwersalny rozmiar, który „wystarczał” na długo, możliwość dziedziczenia ciuszków po starszym rodzeństwie. Zresztą mało kogo było stać na inwestowanie dużych sum w kogoś, kto miał duże szanse nie dożyć pierwszych urodzin. Bo mowa o czasach przed epoką „fast fashion” w postaci ton tanich ciuszków szytych w Chinach. Wtedy śmiertelność noworodków była zatrważająca.


Cały na biało

Przykład niemowlęcych strojów typu unisex można zobaczyć chociażby na zdjęciach z chrztów maluchów z brytyjskiej rodziny królewskiej. Od ponad 150 lat tradycyjnie wszystkie dzieci mają wtedy na sobie białą, długą, haftowaną sukienkę (nota bene, stworzoną na prośbę królowej Wiktorii przez tych samych koronkarzy, którzy zaprojektowali jej własną suknię ślubną; obecnie używana sukienka do chrztu to replika z 2004 r.). Książę George i księżniczka Charlotte też! Podobnie trudno odróżnić płeć infantów i infantek na obrazach Velasqueza.


Moda przyspiesza

Sytuacja nieco się zmieniła, kiedy po rewolucji przemysłowej barwniki syntetyczne stały się powszechniej dostępne, a ubrania, dotychczas szyte na miarę i ręcznie, pojawiły się w sklepach. Wtedy też nasze preferencje zakupowe zaczął dyktować nam marketing. Według ulotki z 1918 r. z ofertą handlową amerykańskiego sklepu Earnshawa, kolor różowy, jako zdecydowany, silny i mocny, przeznaczony był dla chłopców, a delikatny, zwiewny błękit – dla dziewczynek. Słychać w tym wyraźnie echa wcześniejszych epok, tej „męskiej” purpury oraz „kobiecego”, kojarzonego z Maryją, niebieskiego.


Reklama dźwignią handlu

Zresztą, podobne wytyczne wydrukował magazyn „Time” 10 lat później, korzystając z porad największych domów towarowych Bostonu, Nowego Jorku, Cleveland i Chicago. Dzięki silnemu powiązaniu koloru ubranek z płcią, sklepy zapewniały sobie większe obroty, bo rodzice czuli się zobowiązani do kupowania nowych wyprawek dla kolejnych potomków, dokładnie tak, jak jest obecnie.


Zmiana o 180 stopni

Wszystko stanęło na głowie z powodu II wojny światowej. Mężczyźni byli na froncie, duża ich część nie wróciła, więc w konsekwencji kobiety musiały przejąć wiele ich obowiązków. A stroje robocze czy mundury były zazwyczaj szaroniebieskie, więc róż, tak jak kolekcja New Look Diora z 1947 r., stanowił naturalną i spontaniczną reakcję na praktyczne, oszczędne w formie ubrania okresu wojennego.


Postępująca infantylizacja

Bardzo szybko, bo do lat 50, róż został nierozerwalnie powiązany z kobiecością i młodym wiekiem. Stało się to głównie za sprawą konotacji róż = dziecko, bo kobiety niepracujące zawodowo, zajmujące się domem, miały realnie niewiele większe prawa niż ich latorośle.


Symbol upupienia

Tę dziecinno-bezsilną symbolikę wzmocniła dodatkowo druga fala feminizmu (lata 60 i 70), odchodząc od słodkich pasteli w stronę stonowanych barw, uznawanych za bardziej poważne i dojrzałe. Wyzwolone kobiety nie chciały być kojarzone z bezbronnymi dziewczynkami. Wtedy to powiązanie różowego z mocą, siłą i agresywnością czerwieni zostało ostatecznie zerwane.


Różowa wstążeczka

Mimo to w 1991 r. fundacja zajmująca się zwiększaniem świadomości raka piersi wylansowała różowe wstążeczki. Ich kolor został wybrany przez samą założycielkę jako silny, pełen mocy. Zapewne podobną logiką kierowały się przy wyborze logo marki takie jak bank Millenium, sieć T-Mobile czy linie lotnicze WizzAir, które trudno posądzać o dążenie do landrynkowego, infantylnego wizerunku.


Wszystko wolno

Dzięki postmodernizmowi wiele barw wyszło ze swoich szufladek. Kobieta w męskim garniturze nie budzi zdziwienia, mężczyzna w różowej koszuli także nie. Granice się zatarły i większość kolorów zatraciła konotacje płciowe. W modzie wszystko jest dozwolone. Mimo to w domku Barbie wciąż dominuje róż, a po „męskiej” stronie sklepów z ubraniami niełatwo uświadczyć coś pastelowego.


Sama noszę róż z dumą.
Jak sami widzicie, nie bez powodu.

By

Posted in

14 odpowiedzi

  1. Teraz już też lubię róż, ale bardzo długo nie mogłam się do niego przekonać i czułam się w nim infantylnie 🙂

    1. Był taki moment w moim życiu, kiedy miałam wrażenie, że moja garderoba wygląda jak u nastolatki, chociaż nie było w niej nic różowego. To wina krojów, które wybierałam. To działa też w drugą stronę, różowe ubrania mogą być w 100% dorośle 🙂

  2. Jestem OGROMNĄ przeciwniczką różowych ubrań. Nie, żeby w ogóle – po prostu nie toleruję ich na sobie.

    To w teorii.

    Bo w praktyce, kiedy w zeszłym roku pracowałam przy Fotofestiwalu, którego kolorem jest wściekły róż, okazało się, że mniej-więcej połowa rzeczy, których używam, jest różowa.

    Wielka szalikotuba. Długopisy, grzebień, kosmetyczka, notes, szminka (nawet moja czerwień jest różowa!). Koszulka. Cała masa drobiazgów, których niby nie ma, niby się ich nie widzi. I tak przez miesiąc chodziłam cała na różowo 😉

    I przy okazji nauczyłam się, że to wcale nie jest kolor z cyklu „słodka idiotka”. Wszystko zależy od odcieni, zestawień, ilości. I że kolory naprawdę wpływają na samopoczucie. Intensywny róż dodaje energii i pewności siebie, a że z tyłu głowy mam jego „dziewczyńskość”, to jeszcze kobiecości.

    1. Ostatni akapit Twojego komentarza idealnie odzwierciedla moje myślenie w tej kwestii 🙂 Róż, tak jak inne pastele, może wyglądać jak u bohaterki filmu „Legally Blonde”. Ale wcale nie musi 🙂

  3. Awatar chilli_in_june
    chilli_in_june

    Ja odbijam sobie teraz za dziecięce lata, kiedy to w różu nie gustowałam, wolałam (albo moja mama wolała 😉 ) dżinsowe ogrodniczki od różowej spódniczki, i tornister z Kubusiem Puchatkiem od plecaka w czarodziejki Witch. Co prawda w dorosłym życiu odmiana padła na kolor burgundowy, ale akcesoria typu długopisy, notesy, itp. coraz częściej zdarza mi się kupować w mocnym różu, na przemian z (!) błękitem właśnie. Opowiedziałaś bardzo ciekawą historię kolorów, nie zdawałam sobie sprawy, że przez lata postrzeganie kolorów aż tak ewoluowało.

    1. Też nie byłam ubierana na różowo w dzieciństwie 🙂 Teraz wolę niebieskości i zielenie, ale połączenie granatu z pudrowym różem baaardzo mnie przekonuje 🙂

      Cieszę się, że wpis się podobał!

  4. Jak widać, postrzeganie kolorów jest wyłącznie kwestią kultury 🙂

  5. Wychodzi na to, że w tym sezonie mam moc 😉 Świetny tekst.

    1. Dziękuję! Sama czerwonego nie noszę, chyba że z dala od twarzy, bo mam cerę naczynkową. W różowym jest super 🙂

  6. Przyznam, że nabrałam wielkiej ochoty na kupienie sobie natychmiast czegoś bardzo różowego! Bo zatęskniłam, kiedyś miałam fuksjową zimową kurtkę, ale w tym roku całą zimę w szarości przechodziłam i czuję, że brak mi koloru, zdecydowanie. Albo chociaż chustę różową?

    1. Cieszę się, że trochę mi się udało odczarować ten mit słodkiego różu 🙂
      Chusta brzmi świetnie! Ja mam letnie spodnie w kolorze wściekłej fuksji, nie mogę się doczekać, aż będę mogła zacząć w nich chodzić 🙂

  7. Awatar noble
    noble

    Bardzo ciekawy tekst, dzięki 🙂

  8. Awatar Nadia Pies
    Nadia Pies

    Czy mogę wiedzieć, z jakich źródeł korzystała Pani przy pisaniu tego wpisu?

    1. Olga jestem 🙂 Artykuły w Smithsonian Magazine, The Atlantic, na Artsy i fragmenty cytowanej wyżej książki Jo Paoletti plus wiedza własna (ze studiów i nie tylko).

Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

trzy × 1 =