Szarość, siódma rano.

Chmury kłębią się na niebie nisko, jak pierzyna nabita na szpikulce kościołów Starego Miasta.

W taki dzień nie chce się wychodzić z domu, nie chce się nawet wstawać z łóżka. Mam ochotę poddać się beznadziei, wtopić w szarość, otulić kołdrą i dać znać do biura, że dzisiaj pracuję z domu.

Ale wolę wziąć się z codziennością za bary. Zaczynam od uśmiechniętego „dzień dobry” do tego, który od tylu lat zajmuje drugą połowę naszego łóżka. Wyciskam sok z grejpfruta i jem dobre śniadanie. W końcu po coś nauczyłam się robić te omlety.

Nie czekam na wyjątkowe okazje. Celebruję zwykłe dni, takie jak dzisiaj czy przedwczoraj.

Piję herbatę ze złoconych filiżanek. Noszę do pracy sukienki i długie kolczyki. Piekę ciasta, kiedy mam na to ochotę, nie tylko na urodziny. Pozwalam sobie śmiać się głośno i kochać bez ograniczeń.

Moje szczęście jest w codzienności. Wystarczy, że po nie sięgnę.


Foto: Kasia | Pi Razy Oko